piątek, 13 czerwca 2014

niedaleko biblioteki




gwasz na papierze, 50X65 zamieszkamy nieopodal 
Korespondent o Włochach.
A więc sprawy mają się w skrócie następująco. Jest duży orzech włoski na wejściu i dobrze, bo rosochaty. Później luźniej już dwie jabłonie. Będą więc jabłka o smaku wojny, gdyż jedna z nich pamięta o tym czasie. Kiedy to w Villa Zielonce stacjonowali kozacy służący w Wermachcie. Ubierali ponoc na mundury halki kobiece, nie wiem dlaczego i nakładali na całej długości ręki zegarki, biużuterię zdejmowali z ludzi bezpardonowo. Kiedy jechali na służbę do centrum Warszawy. Każdy z tych przedwojennych zresztą domów ma swoją historię jak się zdaje, ma swój krzyż. -Jasiu tak jest wszędzie w każdym domu. – Pokazując swoją kępę wyrwanych z głowy włosów. Jej mąż wyjechał wtedy na dwa dni pić, nie wiedział co zrobić w tej matni a ona zostawała sama z dzieckiem z teściową która właściwie w usposobieniu estetycznym lubiła mieć słomę w swoim pokoju tak że zalęgało się robactwo którego nienawidziła Pani Bożenka. Moja nauczycielka rysunki i malarstwa zaraz po szkole średniej. Gdzie przyjechałem do niej poćwiczyć przed egzaminami na Akademię malowanie martwych natur. I tak dalej i tak dalej. Ta historia może nie jest tak romantyczna jak ta z Villi Przygodzianki ale jednak ma jakiś zalążek kwiatu. Zawsze coś można dopowiedzieć. Na przykład on miał strzelbę, ona nieokreśloność nie chciała żyć za ciasno, chciała własno, czuła na możliwości,  w ustach róże ale w usposobieniu stawała się coraz bardziej kokietująca. W wyprawy gotowa, zawsze kolorowa. On nerwowy zahukany szuka, ściany. A strzelba wisi. Ona zaczyna się kołysać. On zazdrosny do kości coraz mniej wolny. Rodzi się napięcie i natężenie, a strzelba wisi. Ona w końcu się odpręża. Gwóźdź do dzisiaj przybity, strzelbę unosił. On znosił, prosił. Padły strzały dubeltowe, padło życie kolorowe. 
Już wkrótce przeprowadzka, jesteśmy o kolejny miesiąc do przodu, jeśli można tak powiedzieć zegar furczy. W weekend powtarzałem koledze tą piosenkę. Ona furczy ona burczy. Parę dni śpiewałem aż uznałem, że brak jej sexu. Wtedy zmieniłem nutę i już wiem skąd to napięcie. Przeprowadzamy dość sporą akcję logistyczną zmiany przestrzeni życiowej. Wisiał nad nami podpis który musieliśmy złożyć. Sytuacja stawała się dynamiczna i baliśmy się czy nie wymknie się nam spod kontroli. Piece kaflowe, kuchnie węglowe, kto mnie zna wie o co chodzi. Jednak się udało. Deklot przystojnej Pani notariusz nas odprężył już wiem dlaczego jest on najważniejszą rzeczą przy podpisywaniu wszelkich aktów. I teraz przejście do gwoździa. Gwóźdź strzelbę unosił. On znosił, prosił.
Padły strzały dubeltowe, padło życie kolorowe

niedziela, 8 czerwca 2014

przejścia powojenne


akryl na papierze 29X42 cm

Po pierwsze Pani Krysia ta spod 2 żyje i ma się dobrze, a dzisiaj wręcz świetnie. Udziela się w Caritasie i jako, że dzis był festiwal rodzin przy kościele przy Popularnej nie dało się przejść obok aby nie pomalować Basi twarzy w Hallo Kitty. Tym oto sposobem udało mi się porozmawiać choć chwilę z Panią Krystyną. Pani Krystyna ma żywe oczy i kręcone jasne włosy nieco jak królowa Anglii ale więcej ma jakby szlachetnych rysów. Spogląda na mnie z fotochromowych okularów wskazuje mi krzesło. – To kto tam teraz rządzi w kamienicy. – Teraz udziałami jest Pani Krystyno. Wspólnota rządzi. Co za obrzydliwe słowo. Wspólnota. Odpowiadam zanim przejdę do rzeczy. Zawsze ciekaw jestem jakie były losy powojenne Villi Przygodzianki. Dowiedziałem się że pierwsza żona Pana Plucińskiego miała na imię Alicja i była wielce dystyngowaną i przystojną kobietą. Zdaje się była na lepiej urodzona. Przyjaźniła się z Niemcami, którzy zamieszkiwali podczas wojny w Villi Przygodziance. -Przyjaźniła to mało powiedziane, wyjechała z nimi wręcz dla niej w powojennej Polsce nie było już miejsca. Pani Krystyna pamięta ją jako przystojną wysoką kobietę. Kiedy Niemcy wprowadzili się do kamienicy Pani Krystyna jako mała dziewczynka została przeniesiona wraz z rodziną na pierwsze piętro. Mieszkała zaś od 1942 roku pod numerem 2. Dziś ma 85 a więc musiała mieć wtedy 13 lat.  Po drugie Pan Pluciński miał brata, a druga żona Pana Plucińskiego miała na imię Marysia. To ta kobieta która przed wojną była pomocą domową. Kiedy Niemcy wywieźli Pana Plucińskiego do obozu opiekowała się kamienicą a po jego powrocie po kilkunastu latach została jego drugą żoną. Aby znów za lat kilkanaście została sama po jego śmierci. Wtedy też chciała się pozbyć kamienicy, proponowała Pani Krystynie, ale nikt nie mógł wiedzieć że za taką kamienicą można zapłacić 400 dolarów. Pani Plucińska bała się tych nowych ludzi którzy nazywali ją ciocią. Prosiła więc zawsze aby Pani Krystyna szła z nią na pocztę po emeryturę ale po paru dniach przychodziła. – Znowu mnie okradli mówiła. Zastanawiam się czy to możliwe, z drugiej strony Pani Plucińska mogła być uznawana za ekscentryczną delikatnie mówiąc, miała już swoje lata i swoją płytę. Może i przykleili się do niej jacyś ludzie, może i rodzina, może tylko 400 dolarów. Dziś żaden z mieszkańców nie wie gdzie została pochowana. Ja zbieram dalej, przepełniony ciekawością, czas z pewnością mi nie pomaga, jest wręcz przeciwko ale mam telefon do Pani Krystyny.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

dzień dziecka w Pacanowie


człowiek bez żadnych właściwości akryl na papierze 29X21 cm

Byliśmy w Sichowie Dużym, fonetycznie podobny do Sichowa z mojego dzieciństwa. Tym razem nie ten od niemieckiego barona lecz ten od polskiego księcia. Pałacu Radziwiła. Teraz jego świetność przywraca jego wnuk, zaś muzeum Bajek w Pacanowie do którego udawaliśmy się z powodu urodzin Basi i dnia dziecka wskazało nam to miejsce na nocleg i była to wspaniała rekomendacja. Zwłaszcza że sam Makuszyński podkreślał że dom w którym nie ma książek jest ponurym kryminałem, a ten w którym są jest napełniony słońcem. Tak też było właśnie w Sichowie, z każdej strony wystawały grzbiety książek. Po tych grzbietach dotarłem do pamiętników właściciela tego majątku. Krzysztofa Księcia Radziwiła. Jakże kontrastowały z muzeum Bajek w Pacanowie. Jego wspomnienia i przeżycia, niektóre makabryczne, przerażające, bardzo dalekie od dnia dziecka. Wojna, upodlenie, obozy koncentracyjne, śmierć obecna na co dzień i do tego ludzka wątróbka zawinięta w gazetę… ponoć nie zjadł jej z powodu tej gazety. Nie potrafię sobie wyobrazić tego położenia. Dla kontrastu więc przeskakiwałem szybko na Koziołka Matołka który stworzył z mgły to miasteczko, a zaczęło się ponoć od smutku jaki zobaczył Makuszyński w pewnej restauracji na twarzy pewnego nieznajomego. - Co Pan taki smutny zagadnął. – Pan też byłby taki gdyby mieszkał Pan tam gdzie ja. – A gdzież to Pan mieszka – A w Pacanowie – Co więc tam takiego smutnego – A to że każdy może mnie nazwać bezkarnie Pacanem.
Kiedy to usłyszał postanowił i obiecał że sprawi iż Pacanów przestanie być smutny i stąd ponoć wzięła się chęć stworzenia koziołka matołka. Natomiast Krzysztof Radziwił w swoich pamiętnikach tak oto wspomina Pacanów, że mianowicie pewien ubogi emigrant wyjechał za ocean po lepsze życie i tam najął się do armii, zaraz też wybuchła wojna i on miał pecha i zginął. A więc rząd USA postanowił odszukać jego rodziców i wypłacać im całkiem pokaźną rentę. Tak też się stało, szkopuł jedynie że byli niepiśmienni, a potrzebny był dowód że pieniądze trafiają do adresata, więc wójt zaradził że będzie podpisywał się w ich imieniu i do samej śmierci do śmierci tych rodziców podpisywał. Oczywiście amerykanie nie dowiedzieli się o ich śmierci zbyt szybko i w ten sposób wydawałoby się prymitywny i zacofany wójt bzykał przez wiele lat supermocarstwo inkasując za to wojenną rentę jednego ze swoich mieszkańców którego mógł nawet nie znał. Nie można więc powiedzieć że ówczesny wójt był pacanem.