czwartek, 31 lipca 2014

niepewność


Wprowadzamy ogień na przyłęcką, kicia kocia depeszuje. Kropka. Helikopter nie poleci w każdą stronę. Żal albo i lenistwo bo z całą pewnością by mógł. Jakże to tak, czy to wystarczy, że sama świadomość jest czysta. Nie zbrukana dziełem. Ułomność nie wystarcza. Myślnik. Przegryźć. Rozprostować kości, dziś ściana wzmocni się. Cementowym. Tynkiem. Jeśli chodzi o kozę. Pastuch stara się. Nie mogę się wyrażać. Przewijam do przodu. Myśli jak sól. Ślimaki nie lubią soli. Wczorajszy wieczór w ogrodzie miał smak ślimaka i spleszu bez koszulek oraz zabawnego filmu udającego western. To ważne. Moje słońce nazywa się już w sobotę. Ukośnik. Wprowadzamy ogień na Przyłęcką. Cokolwiek stanie się. Brak zakończeń na balustradach drewnianych. Płomień rozrósł się ponad oczekiwania. Ściana stała się oczywista. Tak mocno. Każdy musi znaleźć swoją ścianę. Wprowadzamy ogień na Przyłęcką,

środa, 23 lipca 2014

w kozie być


I co. Nadal nic. Nadal czekamy. Na sporządzenie aneksu czekamy proszę Cioci lecz koza nieokiełznana. Już na każde drzewko skacze. Najpierw chciała tęczę. Później aby rak skroił jej z chmur jakiś kolor. Bank, bank. Reklamacje, ponaglenia, interwencje. Telefony trzydziestominutowe, jak pierwsze randki. Poranki. Kłamstwa, nieścisłości. Inaczej się nie da, taki świat musimy współżyć z kozą bo koza daje manny. Trwa to już drugi miesiąc, uściślając czegoś zabrakło, coś trzeba było wyjaśnić. A to bank zobaczył jakiś niejasny obiekt na działce którą chcemy aby objął hipoteką z satelity, a to czy droga jest czyja, no i skąd w hipotece którą ma objąć inny bank. Trzeba go usunąć jak ząb. Ząb dupa wołowa. Dwadzieścia dni w archiwach szukali, pomagali, załatwiali jeszcze kredytu nie udzielali. Padła inna koza, inny Bank powstał, przejął go inny. Ten inny też zmienił się w inny i tak dni mijają kozy się ruchają. A my już właściwie pogodzeni bo bez wyjścia.
A dziś muszę już rozglądać się za dużą ilością kartonów. Kiedyś Marek jak się przeprowadzał do Gdyni pokazał mi że takie są w leclerku. Podskoczę tam dziś nawet zaraz czyli przed 10 a później na Przyłęcką. Może Rozi zechce mi pomóc przenosić i ciąć kartongipsy. Ostatecznie grała w drużynie kobiecej młodzieżówce Arsenalu a więc już jest powód. Lecz mam i zaraz obok zamówić kafelki całe 103 sztuki. Tymczasem jacyś ohydni ludzie zbijają kapitał na urabianiu. Niby nic nowego ruszyły jakieś notowania. Ludzie zaczynają polowania w szpitalach, zaczynają, powstają listy. Kurwy wędrowniczki. Kto gdzie co. Mój boże. Kto kim jest i czego tak naprawdę chce. Kiedyś w JWT poznałem znajomą moich znajomych. Jakby nie było miałem prawo zagadnąć. Napisałem jej coś chciałem spytać o pracy. Otrzymałem odpowiedź. Kto Ty jesteś i czego chcesz. Czy to dobry człowiek i czy nie skrzywdzi stale pytała mnie Babcia Maria. Zły jak noc Babciu i zapatrzony gdzieś gdzie trudno mi patrzeć a to kobieta tylko, albo kobieta aż. Przykręcaliśmy wczoraj karton gipsy z Andrzejem, upychali watę skalną.

piątek, 18 lipca 2014

skąd zło


Wytrzymałem, a byłem już bliski rzucić się z pięściami na tego gołębiarza z Pużańskiej który zajął czyjąś działkę i od lat dwudziestu kilku hoduje na niej gołębie. Tak podejść i dać w ryj z Korwinna chociażby. Strzelić w ten podły ryj. Tak jak brakowałoby mi sexu i wypadków. Ze spuszczoną głową powoli Ukraina, zagryzam wargi. Znam Viktorię, jej mamę. To koleżanka Basi ale zagryzam wargi aby nie powtarzać dalszych wypadków, jest słonce, jest lipiec a wszystko dzieje się teraz. Kipi wrze, z każdej strony naelektryzowane narodu czekają iskry. Nie ma Boga tak najprawdopodobniej. Albo Bóg został wczoraj zestrzelony wśród tych nieszczęśliwych ludzi z Beinga, leciał na wakacje. Ludzie ludziom przy okrągłych stołach. Żal mi Panie że artyści w czarnych garniturach, też przy okrągłych oczach ale już z podsiniaczonymi i bezradnymi w smutku pogrążonymi, obłożnie chorymi tworzą. Różne pozy i zdarzenia. Inni to pajace. Kto jest inny a kto Pan. Pan Ser. Jako i ja tworzę. Oni tworzą ja tworzę.
Ja buduje remontuje ja urządzam. Strasznie wczoraj. Being wczoraj spadł. Z nieba. Kropka. Umarło dużo ludzi. Medialnie na cały świat. Przecinek.  Czy można mieć lekki ton. Boże, mój Boże. Dwie kropki. Dwa razy dziennie dzwonisz po mnie na Przyłęckiej. Dwa razy dzwonami o 12 i 18. Za każdym razem słyszę kiedy otrzepuje kielnię, i myje kalwas. Myślę o słonecznych Włochach i dzieciństwie z filmów Felliniego. Dzyń, dzyń. Komu bije dzyń.
Czy Bóg pomaga być dobrym czy bez Boga da się w ogóle być dobrym. A jeśli kto dobry to czy dobry tak całkowicie czy dobry lecz odrobinę w braku Boga nie dobry. Cip, cip. Idę dziś na kolejne spotkanie w sprawie pracy. Tym razem tajemnicza agencja. Tajemnicza Ach. Już widzę Dyzmę– Proszę Pana to proste. Odpowiedział szybko – 3 bo dziś trzeci, siedemnaście bo coś i cztery bo cztery kopyta ma koń. Ciekawe jak zaśpiewam gdy zacznę już pracować z tymi wszystkimi rozmiękczonymi Sławkami, oraz grafikami którzy potrafią pierdnąć w pokoju mówiąc iż w ten sposób zaznaczają kto tu rozdaje karty. Czy to nie zabawne. Ludzie pełni są Hrabala lecz o tym nie wiedzą. Trzeba w to coraz bardziej wierzyć.

wtorek, 1 lipca 2014

dance nad Sulejowem


Zaczynają się wakacje dla nas bez Basi. Sprawy nabrały tępa i przyspieszyły. Jej obecność spowolniła by je. Jest szczęśliwa. Początek lata miał być huczny tego roku. Nieco szalony na wiatr i z nutką studenckiej beztroski na plaży. Zatem wskoczyliśmy do auta i poszybowali do serdecznych przyjaciół nie boję się tego słowa. Do Magdy i Rysia. Nad zalew Sulejowski. Gdzie Rysiu sędziował zawody surferów i na tą okoliczność pospieszyliśmy zwabieni zapachem pstrąga wędzonego przez cztery godziny w niskiej temperaturze drzewem klonowym. Cytrynowa nuta w smaku hej przygodo. Przygoda jest beztroska przygoda boska. No i my takiej przygody szukaliśmy. Siedzimy zatem przy ognisku, te diabły i my, iskrzy i przyjemne nas rozkłada, gęstość czasu traci swoją grawitację. Zwycięża ziemia. Halo ziemia. Siedzimy a Pola pies Magdy bawi się  obok. To suczka. Jest pięknie zbudowana i można patrzyć na nią z przyjemnością porównywalną do patrzenia na pięknie zbudowane ciała kobiet jednak bez erotycznego napięcia. Za jakiś czas podchodzi do niej jedna z tych kobiet o której nie da się powiedzieć nic więcej ponad młodość witalność i przygodę. Radośnie pochyla się nad pyszczkiem psa całuje i od góry. Ja byłem na krawędzi ławki. Na krawędzi jej oczu więc wyginam szyję jak Pola i do góry się wystawiam w dziubek. Jakbym też tak chciał.
Jakże ubawiło to Karinkę. Jak szeroko się otworzyła w śmieniu. Później pojawiła się inna młoda kobieta o której można powiedzieć że jej koniak nie był zły. Był piorunujący. Wytelepał z nas resztki azymutu a sprawy wymknęły się spod kontroli. Jednak potrzebowaliśmy wstrząsu. Nasza nowa sytuacja stała się pociągającym wybrykiem.
Dzień właśnie się skończył i domagał się puenty. Nadeszła wraz z Polą i brakującym mięsem na grillu. Mężczyźni zgromadzili się jedną masę nagich torsów. Zapomnieli o swoich grillach. Napinając się i pojedynkując na ręce. Czy zepchnąć z odwróconej do góry nogami deski surfingowej. Wtedy nadeszła puenta pośród wesołości powszechnej uponiała się o mięso z grilla.
-       Czyj to pies syknął jeden z nagich torsów. Skonfundowany i głodny. – Czyj to pies powtórzył.
-       - Mój a co. Magda lekko musnęła go oczyma jakby nie był wart uwagi. Zauważyłem wtedy jak radzi sobie z facetami. Jak korzysta ze swoich atutów i pozycji wypracowanej przez kilka pokoleń. Jej sposób jest taki aby nie stawać na linii.. Zajmuje pozycję nieco wyższą i z boku na wszelki wypadek wtedy komfort dystansu sprawia że konfrontacja staje się zbędana. Jak porysowana płyta winylowa
- Zjadł mi mięso z grilla wyrzuca ogolony nagi tors z daszkiem na głowie i krótko przystrzyżonymi włosami na karku. Zawiedziony że nie dojdzie do konfrontacji.
-       Trzeba było pilnować grilla. Magda wyjaśnia w naszą stronę.
-       Za moment nagi tors mówi.
-       To psa sędziego. Fonetycznie zgubił szyk, przypuszczam był już jak i my rozwalony procentami. Nic bym nie mówił wtedy gdybym wiedział że to pies sędziego. Poczucie dnia zakończonego peuntą jest ważne na początek lata.