piątek, 29 listopada 2013

Pejzaż z Topniejącym Lodowcem


25X30 cm  / akrylic on canvas


Co mają góry wspólnego z morzem. Same niewiele, tyle że z gór woda spływa do morz i oceanów. A co góry lodowe mają wspólnego z nami. Mają dużo pokazują że jak jest cieplej między nami to zmienia się świat. Ociepla się klimat i nas kiedyś to ocieplanie może po prostu utopić i dlatego ważne jest aby opanować dobrze żywioł wody, bo woda to życie. A życie trzeba brać na pełnym ślizgu. Czy wiecie kto tak postępuje. Otóż tak postępuje tylko mistrz i to nie taki krajowy, lecz prawdziwy europejski a nawet światowy. Taki mistrz tak postępuje i ja takiego mistrza poznałem. Nie powiem kto gdyż jak mnie tylko zalajkuje od razu się wyda, to też jeśli się nie domyślicie to ja Wam i tak nie ujawnię. Zachowam dyskrecję, a dlatego że są sprawy istotne w życiu i im należy służyć. W każdym bądź razie widziałem mistrza, jaki ma maszt jak rozkłada żagiel i jak frunie lekko muskając morze bałtyckie aż do Pucka i z powrotem. Widziałem. Jak uczył swoją dziewczynę stania na nogach, na desce i przekładania masztu. Widziałem jak czekał na 5 w skali boforta. Patrzył daleko w morze i wiedział skąd przyjdzie wiatr. Jak się coś kocha bez pamięci na cale życie to się wie takie rzeczy.
Tymczasem nadchodzą święta i czas promocji i prezentów. Zaobserwowałem taki trend w obrazach że te zielona są jakby milsze oku i milsze dla portfela. Bliższe naturze. Człowiek jest tak nauczony że jak widzi zielone idzie możliwe że o to chodzi w zielonym kolorze z obrazów. Ale czy tak naprawdę da się coś wykalkulować. Jeśli chodzi o zaskakujący samego siebie obraz. Jeśli obraz nie zaskoczy czy warto się nim zajmować. Hm. Przewidywalność jest nudna i jałowa, a duszenie się we własnym sosie prowadzi do zapaści.


wtorek, 26 listopada 2013

Z cyklu: Kobiety z nagimi drzewami w tle


67X48 cm olej i pisak permanentny na papierze

Słyszałem o takiej dość absurdalnej śmierci. Jeśli śmierć może być w ogóle inna. Może łatwiej zaakceptować śmierć starą senną, schorowaną i gasnącą. Albo nagłą bezbolesną. Są takie śmierci jak Van Gogha czy pradziadka wója Stefana. Ten pierwszy strzela sobie w serce pistoletem w oficjalnej wersji. W wersji nieoficjalnej do wsi w której maluje w plenerze. Przybywają goście wypróbować bron palną. Zagubiona kula trafia na pole z krukami i ląduje w sercu. Po dwóch dniach męki, Vincent umiera. Ta druga śmierć. Jest wiosenna, jak strumyk za górą. Pradziadek Gajda służy w kozackiej armii carskiej, jest ogromnym jak dąb facetem. Wyprowadza konie po zimie na pierwszy spacer. Konie się wyciągają, dostaje kopytami w klatkę piersiową.  Umiera. Malując dziś drzewo z cmentarza z Sichowa myślałem o tym wszystkim. Chciałem połączyć świat umarłych i żywych jakimś symbolem. Czymś co zostaje w ułamku pamięci. Wyszło mi że jesienne drzewo bo łączy ziemię i niebo. Łączy świat żywych ze światem umarłych który jest w jakiejś odległości nad nami.

Kobiety z nagimi drzewami w tle. Ciągnę ten cykl. Dokąd mnie zaprowadzi. Kto to wie a dokąd prowadzą kobiety. Prowadzą z pewnością gdzieś gdzie nie ma odwrotu. Mój boże to już jesteśmy w takim miejscu że oglądamy programy śmierć na 100 sposobów.
Nie wierzę że to my. Czym się usprawiedliwić że to jednorazowe z pustki. Telewizji nie oglądamy programowo. Wczoraj nie mogłem uwierzyć w ten rozkład. Dokąd to wszystko zmierza. Program pokazywał absurdalne śmierci. Takie jakie trudno sobie wyobrazić. Typu kobieta organizuje przedślubne szaleństwo. Jedzie ulicą w dużym mieście, dużą prędkością, jest nie trzeźwa i szalona. Wystaje w aucie ponad dach samochodu. W tym momencie gołąb centralnie wpada jej do ust. Kobieta ginie na miejscu. Program ubarwiony medycznymi schematami aby sugestywniej zrozumieć jak to możliwe, że gołąb pokoju uśmierca kobietę wstępującą na nową drogę życia. Ciekawe w jakiej rodzinie tą historię będą powtarzać następne pokolenia.

piątek, 22 listopada 2013

Kobieta karmiąca konika


29X21 cm olej na papierze

Połowa października, byliśmy wczoraj objechać strony rodzinne Karinki. Jej bloki z dzieciństwa stoją na świętego Antoniego wyprostowane na wzgórzu, aż do czwartego piętra. To tam Andrzej schodził z nią płaczącą jak miała kolkę. Z wózkiem do piwnicy komunistycznie bez windy z ostatniego piętra aby sąsiedzi mogli spać. Zajechaliśmy tam rowerami od strony przystani kajakowej. Początkowo snując się wzdłuż brzegu obejrzeliśmy ćwiczenia mężczyzn. Podciąganie na przedwojennych drążkach. My w tym czasie za to wypiliśmy po jednej małpce winka i utopiliśmy wzroki w Pilicy. Nie mogłem się otrząsnąć ze smutnej historii którą usłyszałem. Wolę o niej nie mówić bo to był weekend wyjątkowo smutny pod względem smutnych historii. Trochę wiało i to był dla nas znak. Znak sygnał do powrotu. Zawróciliśmy.Po drodze gadaliśmy o tamtych czasach kiedy cała gromada dzieci bawiła się w piwnicach bloku w podchody. Na wzgórzu przed blokiem starsi pili winko i uprawiali miłość. Nad ranem każda ze stron zostawiała rajstopy albo prezerwatywy. My szliśmy dzisiaj przez te wzgórza i nie widzieliśmy nic z tych rzeczy. Obok bloku były bunkry gdzie Liga Obrony Kraju urządzała strzelanie.– Patrz jaki biedny. Karinka pokazała w tamtą stronę. Przecinając to snucie się w dzieciństwie. Naprzeciw nas stał malutki czarny kucyk. Tam. Z drugiej strony drogi w planie pełnym oddalonym malutki kucyk skubał trawę. Był czarny jak węgiel lekko ugryziony słońcem. Ogon jakby po licznych farbowaniach przypominał wielokrotnie wyszarganą na wietrze białą chorągiew poddania się. Stracił już większość włosów. Nie myślałem nawet że ma aż tak źle. Po prostu był taki niecodzienny. Naokoło niego ogromny plac, ziemia niczyja. Do występów cyrkowych jakby dedykowana. Czy rozmaitych świąt miasta. Porobiłem parę zdjęć sam nie wiem po co. Wtedy od miasta zjechała w naszą stronę pewna kobieta. Zupełnie jakby zdjęcia przywołały jej obecność. Wyglądała trochę jak królowa Viktoria na skutek kręconych siwych włosów. – To Pani koń. Spytałem bo dość głupio było mi tak stać z wyciągniętym obiektywem. – Panie a gdzie tam nie mój, ja mu tylko wodę wożę, już od paru lat. W to lato zaplątał się w ten łańcuch, całe pół godziny rozplątywałam. W tym łajnie stał biedny. Kiedyś zrywałam mu liście akacji. W to lato, a on czarny na pełnym słońcu. Wie Pan jak było gorąco. A tam przy drzewie w cieniu siedziało dwóch panów i popijają piwko i się śmieją. To ja do nich. - No patrzcie Panowie jak ten konik cierpi na pełnym słońcu. Wtedy jeden z nich mówi, że to jego konik i mi nic do tego. W ten sposób poznałam właściciela. Mieszka tam kilka domów dalej producent boczków. Boczki pomyślałem to ma sens. W sumie nie nic dziwnego. Tylko po co Tomaszowski król boczków trzyma tego mikrego, czarnego konika na tym placu przypalowanego. Może z cyrku się urwał. Za końmi trudno trafić, a cóż dopiero za ludźmi.

czwartek, 21 listopada 2013

Pocałowałam Dutka


olej na płótnie 40X50 cm

Całkiem niedawno za sprawą mojego kolegi przeczytałem tekst. Pocałowałam Dutka ostatni raz. Piękny o miłości krwistej, o przeznaczeniu walce z chorobą i odejściu. Namalować to wszystko oto nad czym dziś rozmyślałem od rana. Mój kolega wyjeżdża na trzy miesiące do Belgi na kontrakt w tym czasie będzie tęsknił. Miłość staje się wzmożoną siłą jeśli druga osoba jest w odległości. Tęsknota wzburzonym oceanem.  Ma podobnie jak ja małe dzieci. Rozumiem go że ten tekst  jest mu bliski. Chciałem dziś malować na delikatnych tonach, namalować nagie drzewa i kobiety obok. Skąd je wziąć jeśli moje kobiety są w pracy i przedszkolu. Ano z internetu. No i tak. Jedna z nich ta z chustą pochodzi z jakiegoś fejsbukowego ogłoszenia. Nie mogę za wiele o niej powiedzieć na podstawie zdjęcia. Zdaje się że ma coś dalekowschodniego orientalnego. W oczach ma jakąś prośbę i ale i coś zimnego.Samotna kobieta szuka szczęścia w miłości.
Druga ta z kręconymi włosami to córka mojej znajomej. Jesica, lata w przestworzach. Uprawia taki ekstremalny sport popularny we Francji. Spada ze skału a niedaleko ziemi otwiera spadochron. Całe napięcie i dreszcz polega aby zrobić to możliwie jak najpóźniej i w tym sensie jest to gra z życiem oraz śmiercią. Czy Dudek mógłby zatrzymać się po raz ostatni na tym drzewie do pocałunku z pewnością można taki naddatek zrobić. Czy wiedza o nim pomaga odczytać głębiej te obrazy. Kobiety stworzone do miłości i jej nie mające. Hm.

środa, 13 listopada 2013

dziewczyna z końca lata


Co przyniesie nowy dzień. Umówiliśmy się że jak tylko Maja będzie w pobliżu to zadzwoni pół godziny wcześniej aby mogła odebrać obraz. Obraz dla swojej Cherardine myślę, że fajnie widzieć ludzi szczęśliwych.
Jeszcze fajniej malować. Obejmują się gdzieś w tropikalnych stronach a w tle dwójka tenisistów on i ona, tak miało być gdyż ta para kocha również tenis. Widać to po użylonych rękach. Też mam podobne dlatego zwróciłem na nie uwagę. Ponieważ obraz ma być prezentem na rocznicę ich znajomości, domalowałem mu napis że Playnig Since October 2012 no i kółko się zamknęło. Bardzo lubię Maję jej skórzanego mercedesa. Dwulitrową 190 moim zdaniem choć to może
i jakaś luksusowa 124 ale nie za duża zgrabna i pojemna. Wczoraj przyniosła ciastek i słodyczy z cukierni z centrum. Nie jestem pewien czy od tej kudłatej jak mówi Pan Jan. Ale wszystko jedno przecież. Boże jakie to wszystko przecukrzone, nic nie dało się zjeść Pan Jan wyczuł że jest w tym sporo sacharyny. Ale nie o to chodziło przecież takie ciastka je się raz do roku na jesień, nie darmo przed wszystkimi świętymi przed cmentarzami tzw pańską skórkę. Myślę że wczoraj mieliśmy coś takiego właśnie. W sumie nie wiedziałem że będzie to z aż takim rozmachem ale znałem Maję jeszcze z Paryża wiedziałem że w jej wydaniu będzie to coś extra. Dwa ogromne półmiski na nich. Bezy, jagodzianki, kremówki, Janopawłuwki drugie, napoleonki, i jeszcze kilka na których znała się Maja. A więc kiedy już półmiski znalazły się na stole a na nich ciastka przeróżne my z Basią ostrożnie stąpamy do większego pokoju. Coś trzeba zagadnąć nie można przecież tak od razu do stołu. A więc mówię że oczy można nakarmić najpierw takimi kolorowościami, tak tak, mówi Maja i zapytuje Basię. – Ile Basiu masz lat, ja łapię się że za nią chcę odpowiedzieć. A przecież Basia ma trochę mniej lat niż ja. – To co, nałożyć Ci jakiś kawałek ciasteczka. Maja skierowała uwagę na Basię. - Tak. Basia nieśmiało jak to ona ma w zwyczaju. - Do mnie się mówi poproszę. Pięknie i bezceremonialnie Maja dała do zrozumienia jakie obowiązują maniery. Opowiadała jeszcze historię o młodym pięcioletnim chłopczyku z jej rodziny, z którym byli na lunchu w Paryżu. Ten chłopczyk miał teraz fazę Belmondo, znał jego wszystkie filmy. Rodzice kupili mu nawet książkę napisaną przez Belmondo i wydaną dwa dni wcześniej.
Stało się więc jasne że obaj prędzej czy później wpadną na siebie i tak też się stało. Belmondo jadł obiad w tej samej restauracji. Chłopczyk oszalał, Belmondo też i pozwolił się nawet sfotografować. Maja pokazała nam wszystkim przy stole podczas jedzenia przesłodzonych ciastek to zdjęcie. Rzeczywiście Belmondo siedzący, aby wysokości były zgodniejsze a przed nim pięcioletni chłopczyk. Tak było. A peuenta taka że jak wychodzili chłopczyk zaproponował rodzicom - A może zaprosimy Belmondo na aperitif…
.

wtorek, 12 listopada 2013

Pozdrawiam Andrzeja


Tak dzisiaj za sprawą Olki Nerwosolki którą pozdrawiam odnalazłem kontakt ze swoim serdecznym kolegą z tamtych lat, nie jednym zresztą… Ale to zdjęcie jest o Andrzeju, poinformowałem go wówczas jaka jest sytuacja. Na piątym piętrze bodaj w pokoju 503. To rok 1999, rok mojego dyplomu z malarstwa i rok mojego ostatniego zdawania na reżyserię do szkoły filmowej do łodzi. Można się było pocieszać że Jan Kos z Czterech Pancernych i psa zdawał pięć razy do Łodzi. Ale to nie to samo. A więc jak myślę musiał być to maj końcówka, bądź nawet początek czerwca. To był drugi etap etap egzaminów. Zadanie dokumentalne. Reportaż dokumentalny. Oni to wywoływali więc na początku filmu trzeba było sfotografować swoje imię i nazwisko, fil jest bardzo porysowany przeleżał 15 lat…
W zasadzie wówczas miałem ostatni moment aby wtedy zmienić artystyczny bieg mojego życia. Starałem się ale to mnie zawiesiło między malarstwem a filmem i szkołę jakkolwiek piękną wspominam przez ten pryzmat, nigdy nie zaangażowałem się w malowanie nadto poważnie. Dlatego Profesor Dymitrowicz, Saszka jak mówiliśmy, zarzucał mi od drugiego roku, że nie jestem wiarygodny w tym moim syntetyzowaniu, że to sztuczki cyrkowe, że już było, Kulisiewicz, Modigiliani, Cwenarski, Nacht Samborski a nawet Nitka. Polecił abym poszedł do pracowni, która miała jakiś program. Za taką uchodziła pracownia Józefa Hałasa. Wszyscy jak jeden przemalowywaliśmy się na szlachetne szarzyzny, na tony delikatne, że nie rozmawialiśmy o literaturze bo ona nie była ważna. Lecz ważna była geometria i prostota form, ich ogólność a wszystko zaś po to aby wydobyć to co najważniejsze w malarstwie, czyli kolor. Nasz profesor z pracowni czterysta dziesięć mawiał. Malarstwo zaczyna się wtedy kiedy dwa zestawione obok siebie kolory tworzą całość…, jeden pomaga drugiemu być sobą… ale bez siebie nie mogą istnieć … tworzą trzecią wartość całość.
Tak, tak. Telefony komórkowe były już na rynku pełną parą ale jak mi się wydaje nie dla nas. Wychodzących z akademika z Henryka Pobożnego świat był inny. Inny, niepobożny. Myśmy mieli swój piękny dach. Na którym nakręciłem pierwszy i ostatni własnoręcznie wywołany poskładany film niemy. Wystąpił w nim Bastek, Karolina, Michał, Waldek. To o chłopaku który wyrusza do miasta, wynajmuje mieszkanie, ćwiczy pompki, wierzy w boks, marzy… później najmuje się do jakiejś roboty z załatwieniem kogoś za kasę. Kogoś poznaje, jest sugestia związku, dziewczyna rano się zawija. Odwraca się, nie jest jasne dlaczego, zabrakło mi trochę taśmy…, film robiłem chyba z pół roku, znalazło się na nim sporo osób. Nawet nakręciłem swoje urodziny, ale za ciemne partie za mała czułość…Trochę go puściłem ulegając towarzyskości. Koniec końców chłopak rozumie, że poprzez pieniądze nie zobaczy świata jaki jest i że życie bez niej nie ma sensu. A zatem  wchodzi na dach akademika przy ul. Henryka Pobożnego i leci na dół jak jego ideał bokser. Tymczasem zwitek pieniędzy zostawia wetknięty za antenę telewizyjną… :)
My z akademika byliśmy jak rodzina, jedliśmy wspólnie, pili, bawili się żartowali i robili różne figury i frykasy. Nasza wyobraźnia nie znała granic Luksusu. Nie kupowaliśmy kamienic i nie odbijali krasnoludków na osikanych ścianach jatek.