29X21 cm olej na papierze
Połowa października, byliśmy wczoraj objechać
strony rodzinne Karinki. Jej bloki z dzieciństwa stoją na świętego Antoniego
wyprostowane na wzgórzu, aż do czwartego piętra. To tam
Andrzej schodził z nią płaczącą jak miała kolkę. Z wózkiem do piwnicy komunistycznie bez windy z ostatniego piętra aby
sąsiedzi mogli spać. Zajechaliśmy tam rowerami od strony przystani kajakowej. Początkowo
snując się wzdłuż brzegu obejrzeliśmy ćwiczenia mężczyzn. Podciąganie na
przedwojennych drążkach. My w tym czasie za to wypiliśmy po jednej małpce winka
i utopiliśmy wzroki w Pilicy. Nie mogłem się otrząsnąć ze smutnej historii
którą usłyszałem. Wolę o niej nie mówić bo to był weekend wyjątkowo smutny pod
względem smutnych historii. Trochę wiało i to był dla nas znak. Znak sygnał do
powrotu. Zawróciliśmy.Po drodze gadaliśmy o tamtych czasach kiedy cała
gromada dzieci bawiła się w piwnicach bloku w podchody. Na wzgórzu przed
blokiem starsi pili winko i uprawiali miłość. Nad ranem każda ze stron
zostawiała rajstopy albo prezerwatywy. My szliśmy dzisiaj przez te wzgórza i
nie widzieliśmy nic z tych rzeczy. Obok bloku były bunkry gdzie Liga Obrony
Kraju urządzała strzelanie.– Patrz jaki biedny. Karinka pokazała w tamtą
stronę. Przecinając to snucie się w dzieciństwie. Naprzeciw nas stał malutki
czarny kucyk. Tam. Z drugiej strony drogi w planie pełnym oddalonym malutki
kucyk skubał trawę. Był czarny jak węgiel lekko ugryziony słońcem. Ogon jakby
po licznych farbowaniach przypominał wielokrotnie wyszarganą na wietrze białą
chorągiew poddania się. Stracił już większość włosów. Nie myślałem nawet że ma
aż tak źle. Po prostu był taki niecodzienny. Naokoło niego ogromny plac, ziemia
niczyja. Do występów cyrkowych jakby dedykowana. Czy rozmaitych świąt miasta. Porobiłem
parę zdjęć sam nie wiem po co. Wtedy od miasta zjechała w naszą stronę pewna
kobieta. Zupełnie jakby zdjęcia przywołały jej obecność. Wyglądała trochę jak
królowa Viktoria na skutek kręconych siwych włosów. – To Pani koń. Spytałem bo
dość głupio było mi tak stać z wyciągniętym obiektywem. – Panie a gdzie tam nie
mój, ja mu tylko wodę wożę, już od paru lat. W to lato zaplątał się w ten
łańcuch, całe pół godziny rozplątywałam. W tym łajnie stał biedny. Kiedyś
zrywałam mu liście akacji. W to lato, a on czarny na pełnym słońcu. Wie Pan jak
było gorąco. A tam przy drzewie w cieniu siedziało dwóch panów i popijają piwko
i się śmieją. To ja do nich. - No patrzcie Panowie jak ten konik cierpi na
pełnym słońcu. Wtedy jeden z nich mówi, że to jego konik i mi nic do tego. W ten
sposób poznałam właściciela. Mieszka tam kilka domów dalej producent boczków.
Boczki pomyślałem to ma sens. W sumie nie nic dziwnego. Tylko po co Tomaszowski
król boczków trzyma tego mikrego, czarnego konika na tym placu przypalowanego. Może
z cyrku się urwał. Za końmi trudno trafić, a cóż dopiero za ludźmi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz