piątek, 22 listopada 2013

Kobieta karmiąca konika


29X21 cm olej na papierze

Połowa października, byliśmy wczoraj objechać strony rodzinne Karinki. Jej bloki z dzieciństwa stoją na świętego Antoniego wyprostowane na wzgórzu, aż do czwartego piętra. To tam Andrzej schodził z nią płaczącą jak miała kolkę. Z wózkiem do piwnicy komunistycznie bez windy z ostatniego piętra aby sąsiedzi mogli spać. Zajechaliśmy tam rowerami od strony przystani kajakowej. Początkowo snując się wzdłuż brzegu obejrzeliśmy ćwiczenia mężczyzn. Podciąganie na przedwojennych drążkach. My w tym czasie za to wypiliśmy po jednej małpce winka i utopiliśmy wzroki w Pilicy. Nie mogłem się otrząsnąć ze smutnej historii którą usłyszałem. Wolę o niej nie mówić bo to był weekend wyjątkowo smutny pod względem smutnych historii. Trochę wiało i to był dla nas znak. Znak sygnał do powrotu. Zawróciliśmy.Po drodze gadaliśmy o tamtych czasach kiedy cała gromada dzieci bawiła się w piwnicach bloku w podchody. Na wzgórzu przed blokiem starsi pili winko i uprawiali miłość. Nad ranem każda ze stron zostawiała rajstopy albo prezerwatywy. My szliśmy dzisiaj przez te wzgórza i nie widzieliśmy nic z tych rzeczy. Obok bloku były bunkry gdzie Liga Obrony Kraju urządzała strzelanie.– Patrz jaki biedny. Karinka pokazała w tamtą stronę. Przecinając to snucie się w dzieciństwie. Naprzeciw nas stał malutki czarny kucyk. Tam. Z drugiej strony drogi w planie pełnym oddalonym malutki kucyk skubał trawę. Był czarny jak węgiel lekko ugryziony słońcem. Ogon jakby po licznych farbowaniach przypominał wielokrotnie wyszarganą na wietrze białą chorągiew poddania się. Stracił już większość włosów. Nie myślałem nawet że ma aż tak źle. Po prostu był taki niecodzienny. Naokoło niego ogromny plac, ziemia niczyja. Do występów cyrkowych jakby dedykowana. Czy rozmaitych świąt miasta. Porobiłem parę zdjęć sam nie wiem po co. Wtedy od miasta zjechała w naszą stronę pewna kobieta. Zupełnie jakby zdjęcia przywołały jej obecność. Wyglądała trochę jak królowa Viktoria na skutek kręconych siwych włosów. – To Pani koń. Spytałem bo dość głupio było mi tak stać z wyciągniętym obiektywem. – Panie a gdzie tam nie mój, ja mu tylko wodę wożę, już od paru lat. W to lato zaplątał się w ten łańcuch, całe pół godziny rozplątywałam. W tym łajnie stał biedny. Kiedyś zrywałam mu liście akacji. W to lato, a on czarny na pełnym słońcu. Wie Pan jak było gorąco. A tam przy drzewie w cieniu siedziało dwóch panów i popijają piwko i się śmieją. To ja do nich. - No patrzcie Panowie jak ten konik cierpi na pełnym słońcu. Wtedy jeden z nich mówi, że to jego konik i mi nic do tego. W ten sposób poznałam właściciela. Mieszka tam kilka domów dalej producent boczków. Boczki pomyślałem to ma sens. W sumie nie nic dziwnego. Tylko po co Tomaszowski król boczków trzyma tego mikrego, czarnego konika na tym placu przypalowanego. Może z cyrku się urwał. Za końmi trudno trafić, a cóż dopiero za ludźmi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz