wtorek, 12 listopada 2013

Pozdrawiam Andrzeja


Tak dzisiaj za sprawą Olki Nerwosolki którą pozdrawiam odnalazłem kontakt ze swoim serdecznym kolegą z tamtych lat, nie jednym zresztą… Ale to zdjęcie jest o Andrzeju, poinformowałem go wówczas jaka jest sytuacja. Na piątym piętrze bodaj w pokoju 503. To rok 1999, rok mojego dyplomu z malarstwa i rok mojego ostatniego zdawania na reżyserię do szkoły filmowej do łodzi. Można się było pocieszać że Jan Kos z Czterech Pancernych i psa zdawał pięć razy do Łodzi. Ale to nie to samo. A więc jak myślę musiał być to maj końcówka, bądź nawet początek czerwca. To był drugi etap etap egzaminów. Zadanie dokumentalne. Reportaż dokumentalny. Oni to wywoływali więc na początku filmu trzeba było sfotografować swoje imię i nazwisko, fil jest bardzo porysowany przeleżał 15 lat…
W zasadzie wówczas miałem ostatni moment aby wtedy zmienić artystyczny bieg mojego życia. Starałem się ale to mnie zawiesiło między malarstwem a filmem i szkołę jakkolwiek piękną wspominam przez ten pryzmat, nigdy nie zaangażowałem się w malowanie nadto poważnie. Dlatego Profesor Dymitrowicz, Saszka jak mówiliśmy, zarzucał mi od drugiego roku, że nie jestem wiarygodny w tym moim syntetyzowaniu, że to sztuczki cyrkowe, że już było, Kulisiewicz, Modigiliani, Cwenarski, Nacht Samborski a nawet Nitka. Polecił abym poszedł do pracowni, która miała jakiś program. Za taką uchodziła pracownia Józefa Hałasa. Wszyscy jak jeden przemalowywaliśmy się na szlachetne szarzyzny, na tony delikatne, że nie rozmawialiśmy o literaturze bo ona nie była ważna. Lecz ważna była geometria i prostota form, ich ogólność a wszystko zaś po to aby wydobyć to co najważniejsze w malarstwie, czyli kolor. Nasz profesor z pracowni czterysta dziesięć mawiał. Malarstwo zaczyna się wtedy kiedy dwa zestawione obok siebie kolory tworzą całość…, jeden pomaga drugiemu być sobą… ale bez siebie nie mogą istnieć … tworzą trzecią wartość całość.
Tak, tak. Telefony komórkowe były już na rynku pełną parą ale jak mi się wydaje nie dla nas. Wychodzących z akademika z Henryka Pobożnego świat był inny. Inny, niepobożny. Myśmy mieli swój piękny dach. Na którym nakręciłem pierwszy i ostatni własnoręcznie wywołany poskładany film niemy. Wystąpił w nim Bastek, Karolina, Michał, Waldek. To o chłopaku który wyrusza do miasta, wynajmuje mieszkanie, ćwiczy pompki, wierzy w boks, marzy… później najmuje się do jakiejś roboty z załatwieniem kogoś za kasę. Kogoś poznaje, jest sugestia związku, dziewczyna rano się zawija. Odwraca się, nie jest jasne dlaczego, zabrakło mi trochę taśmy…, film robiłem chyba z pół roku, znalazło się na nim sporo osób. Nawet nakręciłem swoje urodziny, ale za ciemne partie za mała czułość…Trochę go puściłem ulegając towarzyskości. Koniec końców chłopak rozumie, że poprzez pieniądze nie zobaczy świata jaki jest i że życie bez niej nie ma sensu. A zatem  wchodzi na dach akademika przy ul. Henryka Pobożnego i leci na dół jak jego ideał bokser. Tymczasem zwitek pieniędzy zostawia wetknięty za antenę telewizyjną… :)
My z akademika byliśmy jak rodzina, jedliśmy wspólnie, pili, bawili się żartowali i robili różne figury i frykasy. Nasza wyobraźnia nie znała granic Luksusu. Nie kupowaliśmy kamienic i nie odbijali krasnoludków na osikanych ścianach jatek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz