wtorek, 12 marca 2024


Ach jak długa przerwa od pisania, czy prawdą jest że z rozciętym palcem niepodobna pisać z efektem. Powolność sama sobie przeczy wkracza w przerwy między, staje się medytacyjna. Łatwo przenieść się na szum pola w stronę Stanisławowa, jego gwałtowność na gładkiej przyrodzie zapowiada letni kocioł. Tam na górze słusznie nazwanej krzyżową, bazaltowej jest bardzo ciepło od strony południa. Bowiem skała skąpo przykryta trawą i darniną co i rusz odsłaniała grzbiet czarny. Nagrzewa się i wolno oddaje. To wspaniałe uczucie targnąć się na plecy odganiając od mrówek. Wiernych czyścicieli. 

Od  strony lasu szła wilgoć a wierz góry był wciąż ciepły do końca ostatniej jasności i tak aż do połowy września. Wszyscy wzięliśmy się z tej góry pięciu nas braci. Każdy jakby z innego miejsca innej jej części. Ja zapewne z tej części marzycielskiej i jasnej, no bo to ten malarz

środa, 28 marca 2018

Janusz Piotr


Kim ja właściwie jestem Piotrkiem czy Januszem. Pierwszego imienia nie używałem i nie znałem aż do szkoły podstawowej może trzeciej klasy, musiała być trzecia bo w Męcince w klasie czwartej używałem już imienia Janusz. Trochę dziwne było to imię ale jakieś takie poważne, obce. Wszystko dlatego że uczęszczałem do dwóch póżniej trzech szkół podstawowych ale na stałe do dwóch równocześnie. Szkoła podstawowa w Sichowie do trzeciej klasy i jednocześnie szkoły podstawowej im. Janusz Korczaka w Trzebnicy byłem tam zwykle pół roku na dwóch trzy miesięcznych turnusach. Była to szkoła przy sanatorium. Chodziło o to żeby zredukować moją skolejozę tudzież wyprostować mnie w ogóle i pewnie stąd to wszystko. Kiedyś Pani wychowawczyni poprosiła nas o przyniesienie metryczek do wpisu i odczytała że jestem Janusz. To dość dziwne i zaskakujące uczucie dowiedzieć się że jestem kim innym, ktoś jednym odczytem skreślił moje dzieciństwo i dotychczasowe losy. Po latach zrozumiałem że życie jest dość przypadkowe i zależy kogo się spodka tak układa się los. Moja Pani Irena lubiła imię Janusz i zawsze gdy przychodził listopad a ja byłem na turnusie zapytywała dlaczego nie obchodzę imienin. To piękne imię mówiła, nie tylko ze względu na patrona szkoły.  Milczałem onieśmielony. Miała promienną twarz, nosiła przystrzyżone ciemne włosy z dużymi koralami na szyi, starannie uczernione rzęsy nieco nieco przymknięte oczy  i wilgotna szminka w jakimś odcieniu karminu. Pani Irena. Byłem młodym chłopakiem którego życie rzuciło do sanatorium w wieku sześciu i pół roku. Nie bardzo wiedziałem kim była Janusz Korczak i dlaczego teraz będę nosił inne imię niż wołała mnie mama. To w sumie dziwne. od urodzenia byłem Piotrkiem. Dzisiaj nie wiem kim jestem ale  już zdążyłem się nieco przyzwyczaić, a nawet odkryłem pewną przyjemność bycia kim innym.

czwartek, 2 lutego 2017

Z cyklu o pamięci. Her Kowalski


Dziś odbierali gabaryty w naszej dzielnicy Włochy mała furgonetka od siódmej rano turkocze po ulicy brukowanej uśmiech i skręca w Przyłęcką obok tej kamienicy modernistycznej którą widzimy po prawej z naszego dłuższego balkonu. Ma ona balkony zawinięte barierką na ślepą ścianę, wywinięcie powoduje że można się wychylić na widok ulicy Przyłęckiej w stronę biblioteki czyli Pałacu tych holendrów zajmujących się barwieniem tkanin przed wojną Koelichenów po których pozostała dość staraninie rezparcelowana dzielnica i ten park z którego wywozili podczas wojny do Pruszkowa. Park który w lato ma nieco pijaną mordę opowiadaniami Marka Nowakowskiego, a na zbiegu ulicy Cienistej nawet Hłaski.  Historia w nim jest żywa tak jak żyją ludzie którzy ją pielęgnują, historia uczy jak matematyka, jak mój dziadek powiadał. Co po ludziach to i u nas. Wszystkiego czego można się spodziewać po człowieku można odnaleźć w swoim najbliższym otoczeniu albo u siebie lub dostrzec symptomy jak kto woli subtelniej i aby pozostać w pewnej odległości. W dystansie. To niby pomaga czuć się lepiej ale czy jest coś gorszego, coś lepszego niż my sami.
A więc ten balkon wywinięty fanaberią architektoniczną jest dość piękny, patrzę na niego zanim zakwitnie czarny bez.
Czy nie dziwne i znamienne jest to że podczas zaboru rosyjskiego w 1909 roku niejaki Kowalski, typowy Polak dał się sfotografować przez warsztat fotograficzny z ulicy Mazowieckiej 10, zwany Photograpfie Artistigue. A dzisiaj ja patrzę na to zdjęcie zbrukane czasem nieco już przetarte w pamięci, kto się o nie upomni, dla kogo było ważne. Trudno mi je wyrzucić choć niewiele dla mnie znaczy a zatem czy będzie znaczyło więcej jeśli zamienię je w obiekt. Niezweryfikowany jeszcze nigdzie krążący po kilkunastu lajkach. Żyjący tyle co historia w nas. Tyle co my i to co po nas ach.
Losy naokoło i najbliżej Ci ludzie byli już staruszkami u schyłku drogi, mieli jeszcze wciąż siłę aby mówić o tym co było. To Niemcy wszystko oni nie żadni inni hitlerowcy, naziści faszyści, Niemcy którzy wykonywali swoją pracę i rozkazy a dzisiaj wolą myśleć że ich kraj nie był ich krajem był okupowany przez kogoś kto porwał naród na resztki.
Myśląc że są lepszymi ludźmi, lepszą rasą pluli i strzelali. Palili i gazowali. Dzisiaj nie dają wiary że demokracja ma Niemiecką twarz Adolfa. Niektórzy jak ten wartownik który wiózł warszawiaków koleją do obozy koncentracyjnego w okolice Gdańska. W duchu przeklinał Hitlera i demokrację ale milczeli, większość milczała, milczała mniejszość, mali ludzie zawsze wychodzą z cienia gdy inni milczą, gdy większość podnosiła ręce i w tym milczeniu dokonała się zbrodnia w Stuchofie. Dokąd wywieźli tą Panią. Mówiła o tym jako najważniejszą rzecz w życiu. Nie kamienica. Moje życie ma sens jedynie aby dać świadectwo. To dla nas niewyobrażalnie niezrozumiałe, choć w zasadzie łatwo powinniśmy to przyjąć dość mocno poznaliśmy absurdalne przekazy pełne zaświatów i dziwnie uformowanych ludzi. A wojnę widzimy w każdym dzienniku. Zaś oni Ci ludzie z ulicy Uśmiech wraz z żoną już w podeszłym wieku mieli zdjęcia tej kamienicy przy płocie.
Wcześniej nie mogli wejść do środka po wojnie wojsko ją przejęło i zakwaterowało tam swoich pracowników, całe życie o nią walczyli aby otrzymać na starość ruinę i możliwość czy konieczność sprzedaży.
Brat tego Pana spadkobiercy dawno wyemigrował z Polski i nie wyobrażał sobie powrotu do tej w zasadzie przeklętej kamienicy z którą nic go nie łączyło oprócz cierpienia krzywdy. Teraz nastąpiła cisza wokół niej uporządkowano ogród, przycięto drzewa od dwóch lat światło pali się w jednym sześciu mieszkań. Ktoś tam niewątpliwie żyje, marzy i tęskni, ogląda film o Michalinie Wisłockiej i pije wiśniówkę na koniec dnia.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

zrzuciłem wczoraj mebel z balkonu


Zrzuciłem wczoraj mebel z balkonu, niestety mebel miał być rewelacją i miłością. Szkoda, że działam tak pobudliwie. Warto meblom się przyglądać nie wolno mebli kochać bo kochanie nie pozwala widzieć błędów. W związku z tym dzisiaj obejrzałem wolność analizując swoją sytuację. Mebla już nie ma a wolność jest. Przynajmniej jej obraz pod powiekami i trudno powiedzieć coś dobrego o tym uczuciu, ale złego tym bardziej. Ono jest naturalnie jak kolej rzeczy.
Bez oczywistej wagi jakie mają fakty w życiu, które zdarzają się jeden raz. Wolność rozciąga się nad morzem, patrzy na nieskończoność. Może trzyma się deski. Choćby tak jak mówiła wczoraj słyszałem czy przedwczoraj że mianowicie lepiej na jednej desce ale sam. To było o ludziach i rodzinie.  Bez tej mitycznej miłości która tak samo nie ma zasad jak życie. Ludziom jest potrzebna aby na niej skorzystać może i ja jestem taki sam i tkwię w niej tłumacząc sobie że przyszłość że coś a to jest oczywiście straszne bo prowadzi do i lepiej obojętnieć.  Zaś oglądając wolność oczywiście boję się jej jak coś czego nie znam lecz wiem, że jej skinienie oznacza dla mnie morze i nieskończoność oraz że bez jej smaku bez jej dreszcza nie ma nic. Nawet jeśli jest żartem i marzeniem. A wolność skinęła wczoraj i wypchała mnie za furtkę, otworzyła się jak mebel którego jeszcze wczoraj nie było a dzisiaj jest. Jej obecność jest dziwna, ma inny rytm inny niepokój. Wczoraj zrzuciłem mebel z balkonu, żegnaj miły meblu, wiem że ludzie lubią swoje meble, ja lubię swoje.

czwartek, 31 lipca 2014

niepewność


Wprowadzamy ogień na przyłęcką, kicia kocia depeszuje. Kropka. Helikopter nie poleci w każdą stronę. Żal albo i lenistwo bo z całą pewnością by mógł. Jakże to tak, czy to wystarczy, że sama świadomość jest czysta. Nie zbrukana dziełem. Ułomność nie wystarcza. Myślnik. Przegryźć. Rozprostować kości, dziś ściana wzmocni się. Cementowym. Tynkiem. Jeśli chodzi o kozę. Pastuch stara się. Nie mogę się wyrażać. Przewijam do przodu. Myśli jak sól. Ślimaki nie lubią soli. Wczorajszy wieczór w ogrodzie miał smak ślimaka i spleszu bez koszulek oraz zabawnego filmu udającego western. To ważne. Moje słońce nazywa się już w sobotę. Ukośnik. Wprowadzamy ogień na Przyłęcką. Cokolwiek stanie się. Brak zakończeń na balustradach drewnianych. Płomień rozrósł się ponad oczekiwania. Ściana stała się oczywista. Tak mocno. Każdy musi znaleźć swoją ścianę. Wprowadzamy ogień na Przyłęcką,

środa, 23 lipca 2014

w kozie być


I co. Nadal nic. Nadal czekamy. Na sporządzenie aneksu czekamy proszę Cioci lecz koza nieokiełznana. Już na każde drzewko skacze. Najpierw chciała tęczę. Później aby rak skroił jej z chmur jakiś kolor. Bank, bank. Reklamacje, ponaglenia, interwencje. Telefony trzydziestominutowe, jak pierwsze randki. Poranki. Kłamstwa, nieścisłości. Inaczej się nie da, taki świat musimy współżyć z kozą bo koza daje manny. Trwa to już drugi miesiąc, uściślając czegoś zabrakło, coś trzeba było wyjaśnić. A to bank zobaczył jakiś niejasny obiekt na działce którą chcemy aby objął hipoteką z satelity, a to czy droga jest czyja, no i skąd w hipotece którą ma objąć inny bank. Trzeba go usunąć jak ząb. Ząb dupa wołowa. Dwadzieścia dni w archiwach szukali, pomagali, załatwiali jeszcze kredytu nie udzielali. Padła inna koza, inny Bank powstał, przejął go inny. Ten inny też zmienił się w inny i tak dni mijają kozy się ruchają. A my już właściwie pogodzeni bo bez wyjścia.
A dziś muszę już rozglądać się za dużą ilością kartonów. Kiedyś Marek jak się przeprowadzał do Gdyni pokazał mi że takie są w leclerku. Podskoczę tam dziś nawet zaraz czyli przed 10 a później na Przyłęcką. Może Rozi zechce mi pomóc przenosić i ciąć kartongipsy. Ostatecznie grała w drużynie kobiecej młodzieżówce Arsenalu a więc już jest powód. Lecz mam i zaraz obok zamówić kafelki całe 103 sztuki. Tymczasem jacyś ohydni ludzie zbijają kapitał na urabianiu. Niby nic nowego ruszyły jakieś notowania. Ludzie zaczynają polowania w szpitalach, zaczynają, powstają listy. Kurwy wędrowniczki. Kto gdzie co. Mój boże. Kto kim jest i czego tak naprawdę chce. Kiedyś w JWT poznałem znajomą moich znajomych. Jakby nie było miałem prawo zagadnąć. Napisałem jej coś chciałem spytać o pracy. Otrzymałem odpowiedź. Kto Ty jesteś i czego chcesz. Czy to dobry człowiek i czy nie skrzywdzi stale pytała mnie Babcia Maria. Zły jak noc Babciu i zapatrzony gdzieś gdzie trudno mi patrzeć a to kobieta tylko, albo kobieta aż. Przykręcaliśmy wczoraj karton gipsy z Andrzejem, upychali watę skalną.

piątek, 18 lipca 2014

skąd zło


Wytrzymałem, a byłem już bliski rzucić się z pięściami na tego gołębiarza z Pużańskiej który zajął czyjąś działkę i od lat dwudziestu kilku hoduje na niej gołębie. Tak podejść i dać w ryj z Korwinna chociażby. Strzelić w ten podły ryj. Tak jak brakowałoby mi sexu i wypadków. Ze spuszczoną głową powoli Ukraina, zagryzam wargi. Znam Viktorię, jej mamę. To koleżanka Basi ale zagryzam wargi aby nie powtarzać dalszych wypadków, jest słonce, jest lipiec a wszystko dzieje się teraz. Kipi wrze, z każdej strony naelektryzowane narodu czekają iskry. Nie ma Boga tak najprawdopodobniej. Albo Bóg został wczoraj zestrzelony wśród tych nieszczęśliwych ludzi z Beinga, leciał na wakacje. Ludzie ludziom przy okrągłych stołach. Żal mi Panie że artyści w czarnych garniturach, też przy okrągłych oczach ale już z podsiniaczonymi i bezradnymi w smutku pogrążonymi, obłożnie chorymi tworzą. Różne pozy i zdarzenia. Inni to pajace. Kto jest inny a kto Pan. Pan Ser. Jako i ja tworzę. Oni tworzą ja tworzę.
Ja buduje remontuje ja urządzam. Strasznie wczoraj. Being wczoraj spadł. Z nieba. Kropka. Umarło dużo ludzi. Medialnie na cały świat. Przecinek.  Czy można mieć lekki ton. Boże, mój Boże. Dwie kropki. Dwa razy dziennie dzwonisz po mnie na Przyłęckiej. Dwa razy dzwonami o 12 i 18. Za każdym razem słyszę kiedy otrzepuje kielnię, i myje kalwas. Myślę o słonecznych Włochach i dzieciństwie z filmów Felliniego. Dzyń, dzyń. Komu bije dzyń.
Czy Bóg pomaga być dobrym czy bez Boga da się w ogóle być dobrym. A jeśli kto dobry to czy dobry tak całkowicie czy dobry lecz odrobinę w braku Boga nie dobry. Cip, cip. Idę dziś na kolejne spotkanie w sprawie pracy. Tym razem tajemnicza agencja. Tajemnicza Ach. Już widzę Dyzmę– Proszę Pana to proste. Odpowiedział szybko – 3 bo dziś trzeci, siedemnaście bo coś i cztery bo cztery kopyta ma koń. Ciekawe jak zaśpiewam gdy zacznę już pracować z tymi wszystkimi rozmiękczonymi Sławkami, oraz grafikami którzy potrafią pierdnąć w pokoju mówiąc iż w ten sposób zaznaczają kto tu rozdaje karty. Czy to nie zabawne. Ludzie pełni są Hrabala lecz o tym nie wiedzą. Trzeba w to coraz bardziej wierzyć.