czyli walka o stołek 69X46 cm
Jest siódma rano. Czekam. Zaraz obudzi się Karinka i Basia.
Jesteśmy w Sobiborze, niedaleko Włodawy. Dwa dni temu miałem we Włodawie
otwarcie wystawy. Pokazałem bisko 100 prac na papierze z czego jestem
zadowolony, jednak wewnętrznie przełamany. Jestem na jakiejś krawędzi. Oto
zbliża się kwiecień, nie mam stałej pracy już prawie rok, malowanie nie przynosi
mi dochodu. Spoglądam przez okno widzę
staw, drzewa w oddali ogromne magazyny, tak wyglądają współczesne obory. Gdzie
hodują żywca, krowy czy rogaciznę. To nasza stancja jesteśmy tu drugą noc ten
ranek już samotni, bo nasi znajomi wyjechali. Nieopodal bloki zbudowane dla
pracowników Pegeru. Nasza gospodyni opowiadała nam wczoraj o życiu tutaj.
Człowiek nie ma źle, nawet nie wie co to znaczy jak trzy dni nie ma na chleb.
Tutaj w blokach po byłym Pegrze mieszka samotna kobieta z córką. Uciekła przed
bijącym ją mężem we Włodawie, każdy człowiek ma w sobie jakiś krzyż. Teraz
kobieta ma źle, ale czy miała gorzej. Widocznie tak.
Przecież uciekła.
Wiatr targa nami od rana. Miało być słyszę Ciebie ja wiosno.
Wyszło skrzeczenie ptaków w parku. Dupa blada. Porażka. Ktoś zamontował na
lampach głośniki i z nich na całe pobliskie osiedle we Włodawie słychać
jastrzębie, sokoły postułki. Ludzie są wściekli bo tak jest też nocą i pewnie wkrótce
wyjdą na ulicę.
Tymczasem zima
złazi już z ziemi, i próbuje się rozbudzić ziemia, słońcem nagrzać poczuć
miętę. Niemrawo otwiera się niebo. Wystawa ogarnięta. Chwała Bogu. Już kończymy
już przyjechała Karinka z Basią. Nasi przyjaciele nie zawiedli wszyscy stanęli
na wysokości zadania wszystko poustawiali pomogli, ja w zasadzie miałem tylko
przyjechać przeciąć wstęgę….Jedziemy po tych koleinach później w błocie
słuchając durnej nawigacji cali posępni na złamanie karku gnający. Gdzie i po
co. Tego nikt nie wie. Życie nas tak gna, zawsze tak, chyba tak. A więc słuchając
nawigacji zajechaliśmy na Sobibor stacja no bo plan taki że Karinka przebierze
się z dresu i rzucimy toboły i ja się przebiorę. Z Sobiboru stację 7 kilometrów
kurwa na Sobibór wieś, tam zaś do 58 bodaj numeru jeszcze gdzieś w bok od drogi
głównej, tak w bok że to droga polna. Kurwa jak to jeszcze wszystko daleko a tu
już 17.30. Za pól godziny otwarcie, my w błocie upierdoleni, a nawigacja mówi
za dwieście metrów zawróć. Numery szły w las prowadząc nas. Coraz rzadziej i rzadziej,
naokoło ciemniej i ciemniej. Huj, kurwa pizda. Ja coraz bardziej, ja czuję, obojętność,
w dodatku pokłóciliśmy się o walizkę, że jak to się stało, że zniknęła spod
łóżka Basi, że ja jej potrzebowałem bo była dla mnie symboliczna. Gdzie są
pryncypia. Z powodu choroby Basi i braku możliwości poskładania prac. Wystawę
rozważyłem nie odworzyć. Byłem w ciężkim szoku obliczając jak ogromna armia ludzi
pracowała na Gałuszkę Raz, Raz, czy Włodawa mnie słyszy. Sam Alfred chiczkok by
lepiej tego nie wymyślił. Co zresztą powiedziała mi Pani z Bibliotek wręczając
piękny album fotograficzny o Włodawie, a Basi wręczając piękny album
fotograficzny o Polsce ze wskazaniem abyśmy tam razem pojechali.
Wystawa jakoś od czapy chyba konkretnie, no bo tak dzień
żołnierzy wyklętych to raz. Moje urodziny które już staram się nie obchodzić to
dwa, a trzy to to błoto i nawigacja, bliskość Białorusi i posębność baraków,
ciężar historii której nie da się zrzucić. Za chwilę wyruszamy z powrotem do
warszawy. Do naszej nieszczęśliwej kamienicy, zalanej teraz po roztopach. Na
stole zostało kawałek końskiej kiełbasy, marynowane grzybki które zabierzemy,
połowa syropu malinowego, połowa. Agnieszka i Marcin są pozytywni, ta matnia
naokoło jest nie dla nich, Marcin zajmuje się półki co gastronomią. Agnieszka
też. Mają dwójkę dzieci. Coż można zresztą zrobić najlepszego aby człowiek nie
był sam. Zadziwiające bo w ten sposób nie myślał mój ojciec, a miał nas
szóstkę. Mieć Brata siostrę. Mieć swoje łzy. Basia wczoraj dostała ode mnie
porządnego klapsa, nie chciała dać sobie nic wytłumaczyć, ten klaps bolał mnie
najbardziej.
Taki lajf. Do dzisiaj zresztą boli. Czy jestem dobry tatą,
np. Lepszym niż mój, trudno powiedzieć tylko takie mam porównanie.
Dziś dwa dni po incydencie ranno obudziliśmy się z Karinką.
A może nawet jeszcze wcześniej kiedy ja się obudziłem jako pierwszy
słyszałem wyraźnie jak Basia leżąc jeszcze we śnie śmieje się do siebie. Niesamowite.
Przykro mi na takiego klapsa. Takiej wystawy w życiu nie miałem.
w sumie wszystkie części składowe = fajne życie :)
OdpowiedzUsuń