środa, 18 grudnia 2013

Marek


Z tyłu Villi Przygodzianki jest bardzo ciekawy ogród, gdyby rzucić na niego okiem z naszej kuchni zobaczylibyśmy na wysokości drugiego piętra jak od wczesnej wiosny rok po rok sroka robi sobie gniazdo. Teraz będzie już ósme. Jeśli kiedyś podniósł by się tumult na wiosnę, to znak że kot Herkules wszedł na gałąź aby zająć się wyklutymi piskalaczkami sroki. A duch Marka zaraz wyjdzie mu z pomocą. Najpierw usłyszymy wrzask. Koci rozpaczliwy. Pisk ptaków, krakanie, nieprawdopodobny trzepot skrzydeł. To Kawki bronią dostępu do gniazda. Herkules oszalał i chce je podejść ale nie wie że źle trafił. Ten wrzask naokoło wzniosły kawki, nie chciały dopuścić go do małych i gęsto nad nim  latały w liczbie dwie. Otrzepywały go skrzydłami wrzeszczały mu do ucha, Hektor dyndał się na drobnej gałęzi wspomnianego wcześniej na różowo w maju kwitnącego głogu. Dyndał i nie mógł odgonić dwoma łapami, co chwilę spadał, łapał się jedną, a jedną odganiał. Nie mógł przeciągnąć po kociemu pazurem ostrym jak chirurgiczny skalpel bo spadał a ptaki podganiały go jeszcze, dziobały. Jego rozpaczliwy krzyk usłyszała cała kamienica. Trudno powiedzieć co mogłoby się zdarzyć. Gdyby nie Marek gdyby nie jego duch. Pospieszył z pomocą, przepłoszył kawki, kot spadł na cztery nogi i spierdolił co koń wyskoczy do uchylonych drzwi na klatkę i do domu do mieszkania nr.9 które wynajmowali razem od roku. Nie musiał nawet mu mówić jak bardzo jest nierozważny. Herkules był w takim szoku że długi czas nie wychodził na ogród, a kiedy zdarzyło się to po paru daniach ostrożnie czołgał się po brzuchu gotowy do szybkiego uniku. Kawki pilotowały teren i z lotu ptaka wciąż były groźne jak meserszmity. Marek mi to wszystko opowiedział pewnego poranka w kuchni z widokiem na ogród  właśnie wtedy kiedy Herkules odważył się wyjść z mieszkania pod 9 gdzie razem z Markiem stacjonował.
-       Patrz pokazał mi przez okno Marek.
-       Widzisz już czekają na niego, na krawędzi dachu. Rzeczywiście były dwie kawki już czekały na tym domku po lewej stronie ze spadzistym dachem. Tym jeszcze sprzed czasów kiedy zbudowano Villę Przygodzinkę.
-       -Zobacz teraz.
-       Patrzę a Herkules wyczołgiwał się na ogród. Wiedział skąd może nadlecieć zagrożenie nie odrywał wzroku od ptaków. Dwa meserszmity Kawki już czekają. Kot ostrożnie stąpa, chwila napięcia kto ruszy pierwszy. Są, meserszmity wystartowały z pięciu metrów, już lecą na dół lotem nurkowym. Runęły na Herkulesa jak dwie czarne wrony już po kocie.
-       Zamordują go. Krzyknąłem.
-       - Spokoje. Marek znał dobrze prawa przyrody.
-       Kot był wprawdzie w ich zasięgu, na najdłuższym odcinku między kamienicą a pierwszą śliwką ale był na ziemi to on tutaj panuje on się wywinie on skoczy, uniknie. Gdy więc tylko runęły na niego dwie kawki. Herkulesa czujny na każde drgnienie najeżył się,  krzyknął coś w rodzaju ałłłłłła i spierdolił jak torpeda w szczelinę gdzie nie wlecą. Do ułożonych ogromnych pni topoli. Nie wychodził z cienia wiele godzin. Już nie spróbuje młodych piskląt sroki. Dziś patrzę na grudniowe nagie gałęzie z okna kuchni. Nie ma jeszcze gniazda sroki. Będzie na wiosnę. Nie ma Herkulesa, a przede wszystkim nie ma Marka. Stał się duchem dołączył do grona duchów Villi Przygodzickiej. Dla mnie Marek zostanie na zawsze malarzem, blisko mu do Pollacka, Rotho, do Potworowskiego do układania koloru w nieco nawet geometrycznym szyku, do świata wielkiej abstrakcji na który mogą się odważyć tylko wielcy malarze. Z pewnością mu blisko do Pani Plucińskiej. Jego szarmą adoruje jej arystokratyczną krew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz