piątek, 8 lutego 2013

322 dni

tusz na tekturze 30X21 cm

2013.02.08

W 2003 roku kupiłem pierwsze auto.  Mercedesa W123, ta nazwa łączyła się z romantyzmem jaki posiadałem w nadmiarze. Róża było mottem mojego życia. Kupiłem wbrew woli mamy która uważała że wyglądam w nim jak mucha na kombajnie. To zabawne i groteskowe określenie było dość prawdziwe. Jednak mnie nie powstrzymało.  Mało że kupiłem postanowiłem również że zaraz wyjedziemy z Asią na wakacje. Nad morze. Zatrzymamy się w wolnym mieszkaniu które użyczy nam kolega Cichy. Spakowani, odświętni wystartowaliśmy z wynajmowanego mieszkania na Rakowcu z ul. 1 Sierpnia 105 a ponieważ było bardzo wcześnie Asia położyła się na tylnym siedzeniu aby przespać początek. Ja zaś postanowiłem, że jak tylko minę most siekierkowski rozpędzę moją ukochaną wiśnię tak pieszczotliwie nazywałem Mercedesa z powodu koloru wiśniowego że rozpędzę w kierunku morza do 120 kilometrów na godzinę i łagodnym łukiem dojadę aż do świateł. Tak też się stało. Byłem szczęśliwy w tym momencie jak nigdy. Nie miałem radia. W duchu śpiewałem, mijając drzewa i kwiaty. Nie było nic piękniejszego. Tak jakby dotychczasowe życie było jedynie przygrywką do tego momentu. Wcisnąłem jeszcze gaz aby wejść w moje szczęście po całości. Trzylitrowy diesel pięknie miarowo zamruczał i zaszumiał. Wspierał mnie. Każdy kto zna mercedesy beczki wie o czym mówię. Ten szum był dla mnie słońcem i majowym wiatrem na polanie. Zaraz przeniosłem się do Sichowa do małpiego gaju. Tak nazywaliśmy polanę obok lasu. Właśnie tam w dzieciństwie paśliśmy krowy Babci i bawiliśmy się w berka na drzewach bukowych. Rosły one w rzędzie wzdłuż rowu oddzielającego pole od pastwiska. Wchodziło się na jedno i można było przejść na siódme po uginających się gałęziach, później na ziemię i ponownie na pierwsze. Kiedy jestem szczęśliwy wracam tam. Tak mam. Byłem szczęśliwy do granic. Bałem się czy moje serce to wytrzyma. 
Lekko rozkołysany, upojony utratą grawitacji przeskakiwałem z gałęzi na gałąź pełen słońca i niewinności. Powrót na ziemię. Mróżę oczy i uśmiecham się do siebie, oglądam na śpiącą Asię.
– Moje dotychczasowe życie było jedynie przystawką. Marną przystawką. Słyszysz Asia -  teraz jest ten decydujący moment. Tu. Szeptałem w myślach.  Mam pierwsze auto i nie jestem sam. Siłą rzeczy musiałem się rozpędzić. Ta świadomość dodawała obrotów. Dzyń, dzyń. Za małą chwilę usłyszałem miarowe stukanie w silniku. Metaliczne. Coś wyraźnie było nie tak. Zmniejszyłem się wraz z obrotami.  Temperatura w chłodnicy wzrosła do krytycznych rozmiarów. Zjechałem na pobocze. – Nie. Jeszcze wierzyłem, że to jakieś nieporozumienie że pan Bóg nie może mi zabrać wakcji nad morzem. Przecież widział, że tak mało chcę. Widział że mam pod górkę, że się błąkam i tylko fakt że posiadam aure pozwolił mi przetrwać. Czyżby teraz miało jej nie być. Moje serce było w gardle.Trzęsącym głosem powiedziałem do rozbudzonej Asi. –To nic, nic, śpij Asia chyba wody zabrakło w chłodnicy. Zaraz będzie po sprawie. Próbowałem rozpaczliwie w to uwierzyć. Kilometr do stacji. Mój boże, znowu dzieje się coś czego nie rozumiem i co będzie miało wpływ na dalsze chwile, godziny, na moje życie. Dzwonek. Pobiegłem. – Proszę pięć litrów wody do chłodnicy. Ale już przy kasie powiedzieli mi, że jak metalicznie stuka w silniku to nie jest to sprawa braku wody w chłodnicy.
To może być nawet strzelony korbowód. Niestety czułem to. Modliłem się aby w drodze do auta wygrały wakacje i morze. Przybiegłem dolałem. Siadłem. Przekręciłem kluczyk oddychając jak najgłębiej potrafiłem. Łomot serca. Łomot silnika. Niestety. Stało się. Wakacje przegrały morze rozlało się we mnie.
-Asia nie pojedziemy na wakacje. Ani te ani żadne. Auto wygrało.
Płakać mi się chciało. Zacisnąłem zęby. Gorycz rozlała się we mnie jak morze. Nie mogę powiedzieć że moje życie do tej pory było udane, właściwie nie mam porównania może życia innych są podobne. Jednak ten stukający korbowód do dzisiaj we mnie stuka. Spowodował zwrot. Czuję jakby mi ktoś nawrzucał do środka kamieni. Uruchomił lawinę która rozsypała mnie na wiele lat. Wyszedłem z auta.  Świat przycichł, rozejrzałem się dokoła, łzy leciały mi jak grochy, ciężko. –  Płacz kochany. Płacz. Czysta jak łza. Łza. Zza wielką wodą jest lepszy świat. Trzeba umieć czekać na niego kto tego nie potrafi, niech go szlag trafi Jasiu. Gryzłem wargi. Z dala zobaczyłem światło. Pomarańczowe, po nim powinno być czerwone czy zielone. Wszystko jedno zresztą. Jeden, dwa trzy, cztery. Koniec marzeń. Dzwonię po pomoc. Przegrałem chociaż to tylko korbowód. Powtarzałem całą drogę jadąc już holowany przez taksówkarza do najbliższego warsztatu. – To tylko korbowód.  Zadzwoniłem do Cichego. Powiedziałem mu że nie przyjedziemy ponieważ mam złamany korbowód i serce i nie mam sił jechać pociągiem.
   Wstawiłem auto do warsztatu i zaczęło się moje przeklęte 322 dni. Zaczęła inne historia. W tym czasie kupiłem trzy silniki. Wynajmowałem niezliczoną ilość przyczepek do przewożenia. Reanimacja nie udała się. Wszystkie moje oszczędności szły na motoryzację i telefony. Z trzech silników dwa nadawały się na złom, jeden był po powodzi w Niemczech, cały w środku pordzewiały. Tylko za jeden odzyskałem pieniądze. Ten trzeci z Radomia od Pani Violi był na tyle ok, że udało mi się wyjechać z warsztatu. Ale nie byłem już tym samym człowiekiem. Straciłem pracę, mój związek z Asią tego nie wytrzymał, przeprowadziłem się do mojej samotności na ul. Zapustną. Rozebrany na części pierwsze położyłem się na brzuchu. Byłem sam ze sobą do szpiku pogrążony w sobie. Był maj. Od Ursusa wstawało słońce...

2 komentarze:

  1. świetny tekst :) no ale właśnie dlatego nie jeżdżę samochodem, never.

    OdpowiedzUsuń