żniwa w Sichowie akryl na papierze A3
2013.02.06 żniwa w Sichowie
Ile czasu musi minąć aby uznać swoje życie za
ciekawe i pokochać je na wskroś. Gdy mieszkałem w Sichowie. Mój dziadek
zamawiał kombajn.Zamawiał z PGR tego samego od pałacu
Richthofenów. Żniwa wyglądały
następująco, przyjeżdżał lekko już zrobiony wysoki na dwa metry Garus. Usmolony
i spocony jak w filmach 30 lat do tyłu. I zaczynał młóckę. A my z oddalenia że
coś się dzieje podekscytowani jak dzieci. Bo kombajn to była ogromna, sycząca,
trzeszcząca i nieprawdopodobnie zakurzona maszyna. Zobaczyć kombajn w dzieciństwie z tak bliska
to było coś. Taka wielka rozdygotana przykurczona osa. ze zgiętym
rurą skrzydłem.W jej otoczeniu wydobywały się masy kujących szpilek
jęczmienia czy pyłu i łusek pszenicy. W gęstym spoconym słońcu lepiących się do
ciała. Szpilki. A więc ja z dużym oddaleniem i respektem przyglądałem się temu
zjawisku. Garus młócił według listy. To pracownik z bazy z PGR-u, parę razy
widzieliśmy go podczas pasienia krów. Przychodził aleją kasztanową na włości.
Też pasł krowy tylko my paśliśmy swoje. Jeden raz podszedł do nas. Paśliśmy
parami Grzesiek ze mną, Józek z Gośką, Rysiek z Jarkiem. Wszystkie dzieci. Podszedł i mówi z wysoka
swoim tubalnym głosem - a teraz dajcie te pieczareczki tu do czapeczki.
Te same które nazbieraliśmy sobie widząc że on
coś zbiera. Ale rymowak pomyślałem. Wnet
dowiedziałem się że ksiądz bardzo nie lubił jego dzieci. Podczas zajęć
religijnych w kościele lekko nawet za chłodnym. Wchodzące dziecko z bazy było
brane przez księdza za ucho i kierowane na powrót bez słowa wyjaśnienia. A u
progu jeszcze z zamaszystym kopem w dupę.
2000 lat treningu pomyślałem, widocznie mieli
jakieś grzechy których ja wówczas nie znałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz