środa, 6 lutego 2013

żniwa w Sichowie


żniwa w Sichowie akryl na papierze A3

2013.02.06 żniwa w Sichowie
Ile czasu musi minąć aby uznać swoje życie za ciekawe i pokochać je na wskroś. Gdy mieszkałem w Sichowie. Mój dziadek zamawiał kombajn.Zamawiał z PGR tego samego od pałacu Richthofenów.  Żniwa wyglądały następująco, przyjeżdżał lekko już zrobiony wysoki na dwa metry Garus. Usmolony i spocony jak w filmach 30 lat do tyłu. I zaczynał młóckę. A my z oddalenia że coś się dzieje podekscytowani jak dzieci. Bo kombajn to była ogromna, sycząca, trzeszcząca i nieprawdopodobnie zakurzona maszyna. Zobaczyć kombajn w dzieciństwie z tak bliska to było coś. Taka wielka rozdygotana przykurczona osa. ze zgiętym rurą skrzydłem.W jej otoczeniu wydobywały się masy kujących szpilek jęczmienia czy pyłu i łusek pszenicy. W gęstym spoconym słońcu lepiących się do ciała. Szpilki. A więc ja z dużym oddaleniem i respektem przyglądałem się temu zjawisku. Garus młócił według listy. To pracownik z bazy z PGR-u, parę razy widzieliśmy go podczas pasienia krów. Przychodził aleją kasztanową na włości. Też pasł krowy tylko my paśliśmy swoje. Jeden raz podszedł do nas. Paśliśmy parami Grzesiek ze mną, Józek z Gośką, Rysiek z Jarkiem.  Wszystkie dzieci. Podszedł i mówi z wysoka swoim tubalnym głosem - a teraz dajcie te pieczareczki tu do czapeczki.
Te same które nazbieraliśmy sobie widząc że on coś zbiera.  Ale rymowak pomyślałem. Wnet dowiedziałem się że ksiądz bardzo nie lubił jego dzieci. Podczas zajęć religijnych w kościele lekko nawet za chłodnym. Wchodzące dziecko z bazy było brane przez księdza za ucho i kierowane na powrót bez słowa wyjaśnienia. A u progu jeszcze z zamaszystym kopem w dupę.
2000 lat treningu pomyślałem, widocznie mieli jakieś grzechy których ja wówczas nie znałem.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz