końska dawka przygody - slogan z domków letniskowych w Borkach
akryl na pierze 29X42 cm
Tomaszów Mazowiecki 21.45 31.maj 2013 nieprawdopodobnie
piękny czas, siedzę przy stoliku w patio jak w ogrodzie botanicznym we Wrocławiu.
Światło dzienne już odeszło i pozostawiło po sobie ten piękny nieco mroczny
smak. Przebijający się poprzez róże i rododendrony, kaktusy i cała masa innych
nieznanych. Zaraz obok śpi Karinka, zaraz obok w zamyśle kuchnia, dalej
łazienka i schody ku górze, tam zaś same łakocie od rana. Z targu pierwyj sort,
pachnące, chleb masło, dziś ogórki małosolne, tatarek, żyć nie umierać. Dalej
salooooun balkuuuuun, sala kanapowa z telewizorkiem, wszystko obwieszone moimi
obrazami na pół z Jagodą i Karinką. Wyżej po drewnianych ale nie skrzypiących
schodach pokój Andrzeja do pracy, dalej my ale tylko w zimę, ( w lato na samym
dole na poziomie ogrodu albo nawet dwie stopy poniżej ) obok pokój w którym
Basia śpi przez cały rok i już pokój Andrzeja i Maryni, dzielą więc nas dwa
piętra. Tym bardziej zatem cisza 22 godziny ostatniej doby maja jest wyczuwalna
na pulsie.
Co zapamiętam ze spływu że chciało mi się lać
potworne, mijała kolejna godzina i nie było gdzie zacumować. Jako że płynęliśmy
już drugi raz kajakami i pierwszy raz na rzece z nurtem szybko skumałem łatwiej
zrobić do butelki. Nie było to łatwe. Musiałem paść na kolana. Wyznać że już
dłużej nie mogę. Ku chybotaniu naszego kajaka. Kajak jak się wydaje jest miarą
związku. Jak związek zgodny to daleko i szybko dopłynie do celu. Jeśli kłótliwy
to każde po swojemu wiosłem, moczyć drugiego, i na konar. Pomoczą się zaraz,
zmęczą. Kilka razy ich obróci, może i się pokłócą, a już na pewno zaciętość
powita ich twarze bezpowrotnie. Aż do końca. Spływu. Czy to my… Ja i Karinka. My też przecież płyniemy. Jak wszyscy którzy
wpakowali się do kajaków w pary i w liczbie osiemnastu wyruszyli dziewiętnaście
kilometrów spływu. Kręcąc wiosłami, mlaskając w Pilicy. Stępa galopujemy mlaskamy
wiosłami. W upalnym słońcu które odmalowało czerwonym rakiem tu i ów na
ramionach tatuaż z przesłaniem gorąco mi jak mi gorąco. Nasza grupa napędzana
małą karaibską łodzią przewodnika z przodu i czerwoną latarnią kajakiem Jacka z
tyłu, parła z nurtem w malowniczym szyku ludzi których łączy ten spływ i nurt. Jesteśmy
mili dla siebie uprzejmi jak w kościele przy przekazywaniu znaku pokoju. Ktoś przede mną mówi dać Ci do buzi i dzieli
się z grupą swoją gorzką czekoladą.
Zmienił się szyk, ktoś powiosłował szybciej, kogoś zawinęło.
Dość że po kilku godzinach mieliśmy grilla na cypelku. Starsi po pięćdziesiątce
wódka, młodsi po czterdziestce piwko, reszta kiełbasa, woda i rozdziawione
gęby. Na deser komary jak co roku a tego jeszcze bardziej. My zaliczyliśmy tylko jedno zderzenie z
konarem, które nas obróciło ale kadłub nam się nie przedziurawił, nie
fiknęliśmy i w zasadzie można powiedzieć że dopłynęliśmy. Gdyby nie te ramiona
i spalenie słońcem oraz zalany moimi łzami i wodą mój biedny aparat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz