środa, 5 czerwca 2013

zeszły kwiecień u Mayi i Henrego


akryl na desce 50X180 cm

więc oglądam się za siebie do zeszłego kwietnia w Paryżu. Deszczowego mało ludnego, metrowego,
winnego, pysznego suszoną wędliną, jagnięciną pasztetami, i czym tam jeszcze sukienkami, obcasami, wiatrem zwiennością i sexem i piciem oraz szyjką wina. Jakoś nie tym mostem przejechaliśmy i zawiodła nas intuicja, cali przemoczeni chodziliśmy po malowniczych uliczkach nieopodal Saint Cloud. To była nasza prawdziwa próba, ja w prawo po mapie Karinka w lewo przezorniej ostrożniej też po mapie, zrobiła się już późna godzina grubo po północy i nasza gospodyni Maya zadzwoniła co z nami. Co za ulga a później już jak z płatka, zatrzymaliśmy się w jakiejś budce telefonicznej bo tak kazała i złapali jakiegoś francuza który wyjaśnił Mayi gdzie jesteśmy. Mamy się nie ruszać z tej budki na krok. My zatem w tej budce, nie całowaliśmy się, nie czulili. Wina mokra od deszczu oddalała pożądanie. Maja i Henry przyjechali, Henry wychowany na placówce dyplomatycznej nie krył złości. Wybuchnął.  Nie potrafił zrozumieć na jaką cholerę poszliśmy tym mostem prosto. Dla nas w nocy wszystkie mosty z tej strony podobne, stąd tak. Łatwiej się połapać jak konkretne przystanki nazywa się tu mieszka taki, taka itd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz