akryl na desce 50X180 cm
więc oglądam się za siebie do zeszłego kwietnia w Paryżu. Deszczowego
mało ludnego, metrowego,
winnego, pysznego suszoną wędliną, jagnięciną pasztetami, i czym tam jeszcze sukienkami, obcasami, wiatrem zwiennością i sexem i piciem oraz szyjką wina. Jakoś nie tym mostem przejechaliśmy i zawiodła nas
intuicja, cali przemoczeni chodziliśmy po malowniczych uliczkach nieopodal
Saint Cloud. To była nasza prawdziwa próba, ja w prawo po mapie Karinka w lewo
przezorniej ostrożniej też po mapie, zrobiła się już późna godzina grubo po
północy i nasza gospodyni Maya zadzwoniła co z nami. Co za ulga a później już
jak z płatka, zatrzymaliśmy się w jakiejś budce telefonicznej bo tak kazała i
złapali jakiegoś francuza który wyjaśnił Mayi gdzie jesteśmy. Mamy się nie
ruszać z tej budki na krok. My zatem w tej budce, nie całowaliśmy się, nie
czulili. Wina mokra od deszczu oddalała pożądanie. Maja i Henry przyjechali,
Henry wychowany na placówce dyplomatycznej nie krył złości. Wybuchnął. Nie potrafił zrozumieć na jaką cholerę
poszliśmy tym mostem prosto. Dla nas w nocy wszystkie mosty z tej strony
podobne, stąd tak. Łatwiej się połapać jak konkretne przystanki nazywa
się tu mieszka taki, taka itd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz