30X25 cm
Wszyscy mieliśmy kwaśne
nosy. My bo już jutro wracamy i to nasza ostatnia niedziela. John dlatego że
zaplanował dużo wcześniej wycieczkę nad morze. Cały tydzień ją planował i
wracał do tematu kilkakrotnie. Raz pokazując zdjęcia rodzinne znad morza.
Wskazał że w tej budce się zatrzymamy, bo on pożyczył klucze od domku na plaży
nad Morzem Północnym. A drugi raz kiedy zamawialiśmy takewaya wspomniał, że tam
też sobie zamówimy. Prawdziwe angielskie fish and chips. A teraz okazało się że
nie pojedziemy, bo już poźno i Dorota nie lubi jeździć tutejszymi autostradami,
no i że długo w aucie, że się wszyscy nie zmieścimy i na dwa trzeba jechać. Tak
że stanęło na tym że idziemy na zakupy do Chatham. Do pimarku bo dobre jeansy
za 7 funtów. Co posoliło jeszcze sprawę ponieważ John w Chatam był jak dotąd
dwa razy i odpychało go to nudne i nisko klasowe miasteczko. Zakupów też nie
lubił, a już polskich zakupów niedzielnych wręcz nie znosił. A więc od początku
ten dzień był jakiś niespełniony na pewno do godziny 16. Nasza grupa liczy
siedem osób. Dwie hulajnogi i rower. Ruszamy po pierwszej 20 minut spaceru. Wzdłuż
rzeki Medway właśnie do Chatham. Od kiedy Margaret Thatcher zamknęła tam
stocznie, już drugie pokolenie jest bezrobotne. Kiedyś mężczyźni na znak
protestu ubierali się w sukienki i malowali. Teraz niespiesznie chodzą na
kebaby, wyprzedaże, kolorują włosy, malują tatuaże… powstają artystyczne
miejsca, pracownie. Jest malarz który ma kupę kasy i dwa stare auta do których
podczas deszczu nalewa się wody do kostek. Dla niego czas zatrzymał się na
drugiej wojnie, ubiera garnitury z tamtych lat, kapelusze, maluje manierą
francuskich ekspresjonistów Georgesa Rouaulta np. Ale to nie ma teraz znaczenia,
teraz kiedy idziemy, zatrzymaliśmy się na chwilę w Marok Cafe, po to abym
rozlał kawę na cały stolik. Rzuciłem się na przekąski które miały poprawić
sprawę. John nic nie tknął. Klapa. Wychodzimy. Idąc chodnikiem staramy
się przejść na drugą stronę, ale to niebezpieczny zakręt a więc się cofamy
do przejścia dla pieszych. I właśnie wtedy wybuchło. Od chodnika z tamtej
strony. Wyjechał z bramy niebieski opel. A z zza rogu czarna alfa romeo,
niebieski włączył się znienacka do ruchu wymusił i brzdęk. Blisko Doroty Mai
i Danielka bo oni z przodu, stuknęły się
dwa auta. Tak że oba stanęły. Ale opel po chwili ruszył z piskiem. Na co
wściekła alfa za nim. Na co John coś do Doroty też wściekła. No to ja do
Karinki też coś wściekły. Że czy widziała ten wypadek, ona w głębokim tyle nic
nie widziała, nic nie słyszała.
-Jak to nie widziałaś,
słyszałaś. -Tak to. Ona wrzaśnie. Zamknąłem się. Szliśmy w milczeniu aż do
najbliższego sklepu. Tam Basia kupiła trampki, a my postanowiliśmy z Johnem
wracać z dziećmi do domu. A one niech idą na zakupy.
Tak też się stało. Już w
domy wypiliśmy po kilka piwek, nakarmili dzieci i zrobiła się godzina 16. Wtedy
jakby ktoś odczarował ten dzień. Dziewczyny wróciły z zakupami, ubraliśmy te
spodnie, a że John ma długie nogi to rozmiar 34 ledwo starczał, trzeba było je
nieco opuścić. Bielizna wyszła na wierzch. Dorota się przyznała, że cały
tydzień nie piorą, bo przy gościach. My zawstydzeni, że praliśmy i rozwieszali
swoją. John że ta jego to jest 48 letnia i dlatego tak wygląda. No to ja już do
lodówki po marchewkę i na ogród przykładam do gęby udaję Churchila, razem z
Johnem pyk pyk. Dorota już wcześniej ożeniła nam ksywę że bałwany. Ale teraz
już fajnie. Już zaraz idziemy do pubu posłuchać muzyki czy dźwięków nagranych
przez artystów w tym dniu. Walk sundu, właśnie z Chatam. Muzyka bez początku i
końca nowoczesna, dźwięki jakby do medytacji, trudno powiedzieć czy można
czegoś oczekiwać. W każdym bądź razie tego stuknięcia tam nie było. John
żartuje że szukając koncertu trafił do toalety, nie wiedział czy te dźwięki to
część walk sundu, Wracamy do guinessa. Pub pusty wszyscy na zewnątrz, dzieci
się pięknie bawią. Robi się piękny koniec.