środa, 24 lipca 2013

untitled

30X25 cm

Wszyscy mieliśmy kwaśne nosy. My bo już jutro wracamy i to nasza ostatnia niedziela. John dlatego że zaplanował dużo wcześniej wycieczkę nad morze. Cały tydzień ją planował i wracał do tematu kilkakrotnie. Raz pokazując zdjęcia rodzinne znad morza. Wskazał że w tej budce się zatrzymamy, bo on pożyczył klucze od domku na plaży nad Morzem Północnym. A drugi raz kiedy zamawialiśmy takewaya wspomniał, że tam też sobie zamówimy. Prawdziwe angielskie fish and chips. A teraz okazało się że nie pojedziemy, bo już poźno i Dorota nie lubi jeździć tutejszymi autostradami, no i że długo w aucie, że się wszyscy nie zmieścimy i na dwa trzeba jechać. Tak że stanęło na tym że idziemy na zakupy do Chatham. Do pimarku bo dobre jeansy za 7 funtów. Co posoliło jeszcze sprawę ponieważ John w Chatam był jak dotąd dwa razy i odpychało go to nudne i nisko klasowe miasteczko. Zakupów też nie lubił, a już polskich zakupów niedzielnych wręcz nie znosił. A więc od początku ten dzień był jakiś niespełniony na pewno do godziny 16. Nasza grupa liczy siedem osób. Dwie hulajnogi i rower. Ruszamy po pierwszej 20 minut spaceru. Wzdłuż rzeki Medway właśnie do Chatham. Od kiedy Margaret Thatcher zamknęła tam stocznie, już drugie pokolenie jest bezrobotne. Kiedyś mężczyźni na znak protestu ubierali się w sukienki i malowali. Teraz niespiesznie chodzą na kebaby, wyprzedaże, kolorują włosy, malują tatuaże… powstają artystyczne miejsca, pracownie. Jest malarz który ma kupę kasy i dwa stare auta do których podczas deszczu nalewa się wody do kostek. Dla niego czas zatrzymał się na drugiej wojnie, ubiera garnitury z tamtych lat, kapelusze, maluje manierą francuskich ekspresjonistów Georgesa Rouaulta np. Ale to nie ma teraz znaczenia, teraz kiedy idziemy, zatrzymaliśmy się na chwilę w Marok Cafe, po to abym rozlał kawę na cały stolik. Rzuciłem się na przekąski które miały poprawić sprawę. John nic nie tknął. Klapa. Wychodzimy. Idąc chodnikiem staramy się przejść na drugą stronę, ale to niebezpieczny zakręt a więc się cofamy do przejścia dla pieszych. I właśnie wtedy wybuchło. Od chodnika z tamtej strony. Wyjechał z bramy niebieski opel. A z zza rogu czarna alfa romeo, niebieski włączył się znienacka do ruchu wymusił i brzdęk. Blisko Doroty Mai i  Danielka bo oni z przodu, stuknęły się dwa auta. Tak że oba stanęły. Ale opel po chwili ruszył z piskiem. Na co wściekła alfa za nim. Na co John coś do Doroty też wściekła. No to ja do Karinki też coś wściekły. Że czy widziała ten wypadek, ona w głębokim tyle nic nie widziała, nic nie słyszała.
-Jak to nie widziałaś, słyszałaś. -Tak to. Ona wrzaśnie. Zamknąłem się. Szliśmy w milczeniu aż do najbliższego sklepu. Tam Basia kupiła trampki, a my postanowiliśmy z Johnem wracać z dziećmi do domu. A one niech idą na zakupy.
Tak też się stało. Już w domy wypiliśmy po kilka piwek, nakarmili dzieci i zrobiła się godzina 16. Wtedy jakby ktoś odczarował ten dzień. Dziewczyny wróciły z zakupami, ubraliśmy te spodnie, a że John ma długie nogi to rozmiar 34 ledwo starczał, trzeba było je nieco opuścić. Bielizna wyszła na wierzch. Dorota się przyznała, że cały tydzień nie piorą, bo przy gościach. My zawstydzeni, że praliśmy i rozwieszali swoją. John że ta jego to jest 48 letnia i dlatego tak wygląda. No to ja już do lodówki po marchewkę i na ogród przykładam do gęby udaję Churchila, razem z Johnem pyk pyk. Dorota już wcześniej ożeniła nam ksywę że bałwany. Ale teraz już fajnie. Już zaraz idziemy do pubu posłuchać muzyki czy dźwięków nagranych przez artystów w tym dniu. Walk sundu, właśnie z Chatam. Muzyka bez początku i końca nowoczesna, dźwięki jakby do medytacji, trudno powiedzieć czy można czegoś oczekiwać. W każdym bądź razie tego stuknięcia tam nie było. John żartuje że szukając koncertu trafił do toalety, nie wiedział czy te dźwięki to część walk sundu, Wracamy do guinessa. Pub pusty wszyscy na zewnątrz, dzieci się pięknie bawią. Robi się piękny koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz