poniedziałek, 23 września 2013

idę do Paryża

olej na papierze 28X56 cm

Wernisaż, Hofchsztaplerzy w sztuce. 
Ja już od paru dni wiem że idę na wernisaż, to moje wyjście na miasto na wolność, łańcuch został trochę upuszczony. Moja smycz sięga aż na Warszawę Wschodnią. Wyczekuje kiedy tylko Karinka wróci z pracy i  już w blokach startowych zdobywać miasto. Ubrany w melonik, marynarkę trochę staro ale z zarostem i odpierdolony na obcasie. Jedynie że kilka minut zostało do Skmi a jeszcze bez pigwówki i dwóch piw dla siebie i Rafała. On ma wskoczyć do pociągu w centrum. Wskoczył. Zatem na pełnej parze wysypujemy się na peronie. 
Zaraz się okazało że Praga nas skołowała, ale nie tylko nas, stalowe drzwi odnalezione, idziemy z przyjemnymi ludźmi. Przyjechali czarnym luksusowym autem dwóch pogodnych chłopaków i jedna dziewczyna. Mój Boże mówimy sobie na Ty czyli nie jesteśmy jeszcze dziadkami. Ale zaraz znać że jacyś lepsi, że się wiedzie. Nacieramy razem, my podłączyliśmy się do nich albo oni do nas, wszystko jedno. Po schodach na górę i pierwsze możliwe drzwi czy to tu. Nie nie tu, ale wejdźcie proszę, wchodzimy tu też galeria, tam mnóstwo świecidełek, gitara wyłożona kolorowymi malutkimi kosteczkami, kafelkami manekiny przystrojone tą samą materią, obrazy oprawione, całkiem niektóre zupełnie niezłe na malarstwie oparte na smagnięciach pędzla, jakąś narracja jakby od surrealistów ale bardziej podobne do malarstwa jako takiego. Malarstwa które niesie sobą wartość smą w sobie na geście smagnięciu rozmazie, tworzy realność innego rzędu. Lecz to jakby za efektowne jeszcze, za ugładzone po mieszczańsku, ale możliwe iż o to chodzi. Tylko że to nie ten wernisaż. 
Szukamy dalej, nie ten dziedziniec nie to wejście, o jest to. Oto jesteśmy zaczęło się. Przemowa trzech artystek, jest młodo na obcasach nawet uroczo i pięknie, nieśmiało drgająco i wdzięcznie. Ale obrazy już nie takie już nacechowane agresją, nie chcą się podobać chcą być, chcą rozszarpać na dużo kawałków. Obrócić na pięcie i mocnym kopniakiem dać do zrozumienia gdzie mnie mają. O Jezu, nie zobaczą, nie zauważą mnie już sięgam do kieszeni, mam wizytówki. Jestem. Jedna  z artystek mówi że cale życie chciała namalować taki biały obraz. Coś jakby biała niezapisana karta. Obraz który trzeba sobie dopowiedzieć w całości. Chyba to odważne, ale czy wobec tej owcy która odłączyła się od stada? Z drugiej strony czy ktoś by zniósł kurę na krzyżu, albo głowę krowy oblepioną muchami. Teraz już nam zniknął ten cyniczny i najedzony humor. Kim jesteśmy, co tutaj chcemy gdzie moja smycz. Dwaj emigranci z Włoch, wygodni, stoimy pod ścianą. – To co pijemy i spadamy pada. Na koniec jeszcze na pigwówkę zaprosimy Karolinę na stronie. Tam zaś zobaczą kto bystry zajebisty że aż przeźroczysty. Przecież zobaczą. Tak też się stało, zobaczyły. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz